(Rozmowy) o współczesnej literaturze niderlandzkiej – strona prowadzona przez Fundację Literatura
Łukasz Koterba: Tematem konkursu translatorskiego 2015/2016 był fragment „Ciemno, prawie noc” Joanny Bator. Czy był to trudny tekst do tłumaczenia i z którymi wyrażeniami lub fragmentami miał Pan najwięcej problemów?
Jacques Dehue: Ogólnie rzecz biorąc powiedziałbym, że język „Ciemno, prawie noc” nie jest trudny dla tłumacza. Autorka wyraża się zazwyczaj jasno i poprawnie oraz nie tworzy bardzo długich konstrukcji słownych, które z myślą o holenderskim czytelniku należałoby rozbić na krótsze zdania. Również liczba specyficznie polskich wyrażeń i sytuacji nieposiadających holenderskiego odpowiednika nie jest bardzo duża. Nie musiałem więc często uciekać się do opisów (przez co tekst się wydłuża), a przypisów udało mi się na szczęście całkowicie uniknąć.
W konkursowym tekście znalazły się jednak ze dwa, trzy fragmenty, które były szczególnie trudne. Pierwszym jest papka słowna taksówkarza, którą główna bohaterka Alicja wysłuchuje początkowo jednym uchem, by w końcu w ogóle się wyłączyć. Trudno sformułować ten monolog po niderlandzku tak niegramatycznie jak ta paplanina, którą kończy się oryginalny tekst. Drugim fragmentem jest sen Alicji z jej pierwszej po latach nocy spędzonej w rodzinnym domu w Wałbrzychu. W tym koszmarze Joanna Bator bardzo sprawnie pokazuje niejasne, płynne przeżycia, posługując się językiem, którego zasady i znaczenia również stały się płynne. Pięknie, ale to duże wyzwanie dla tłumacza, tym bardziej, że każdy z Polaków, których poprosiłem o pomoc w zrozumieniu fragmentu snu, widział w nim inne znaczenie. Trudna w tłumaczeniu była też zaklinająca rzeczywistość rymowanka: „matka boska kura nioska co ma skrzydła dwa”, w której zachowanie metrum jest ważniejsze niż dosłowny przekład.
Oprócz tego było też kilka innych problematycznych wyrażeń: nie udało mi się znaleźć jednowyrazowego niderlandzkiego odpowiednika „mrówkowca” (olbrzymiego, długiego bloku mieszkalnego), gdyż nie chodzi tutaj o holenderskie „torenflat” czy „woontoren”. Kibicowskie hasła „Górnik chuje / Górnik pany” przetłumaczyłem jako „fuck Górnik / Górnik rules”, ponieważ tego rodzaju graffiti jest w Holandii przeważnie anglojęzyczne. Wiąże się z tym jednak pewne ryzyko: holenderski czytelnik może pomyśleć, że również w oryginalnym tekście były to teksty anglojęzyczne, a tak przecież nie jest. Trudna była również „fabryka kalkomanii”. Wyrażenie „kalkomania” („decalcomanie”) istnieje w niderlandzkim, takie tłumaczenie byłoby prawidłowe i dokładne, ale słowo to nie jest często używane. Poza tym robi się z tego wówczas „decalcomanieplaatjesfabriek”, co nie brzmi za ładnie. Można to też próbować tłumaczyć jako „afweekplaatjes” czy „plakplaatjes”, ale i te wyrażenia mają swe wady. W takich sytuacjach trzeba nieco lawirować.
Jak to się stało, że tak dobrze nauczył się Pan języka polskiego i skąd zainteresowanie Polską oraz literaturą tego kraju?
W 1989 roku ekipa z Polski po raz pierwszy wzięła udział w studenckim biegu sztafetowym Batavierenrace z Nijmegen do Enschede. Z polskimi uczestnikami biegu spędziłem wówczas kilka dni, zrodziło się z tego kilka przyjaźni i zainteresowałem się krajem, językiem oraz kulturą moich nowych znajomych. Ich język mnie zaintrygował i zdziwiłem się, że mimo iż studiowałem filologię i znałem kilka języków germańskich i romańskich, nie byłem w stanie zrozumieć ani słowa polskiego. Czy udałoby się nauczyć tego słowiańskiego języka? Fundacja PNKV organizowała wówczas kursy polskiego w Nijmegen i tam zacząłem się uczyć tego języka. Obecnie mieszkam już 20 lat w Polsce, mam żonę Polkę, a polski jest dla mnie językiem, którego używam w pracy i w życiu codziennym.
Joanna Bator (festiwal Writers Unlimited 2016)
Czy zajmował się już Pan wcześniej tłumaczeniami literackimi z polskiego na niderlandzki? Jeśli tak, to co Pan tłumaczył?
Moimi pierwszymi, skromnymi aktywnościami na polu przekładu literackiego były rady i sugestie, jakich udzielałem mojej ówczesnej żonie Alicji Oczko, która w połowie lat dziewięćdziesiątych zaczęła tłumaczyć z niderlandzkiego na polski (m.in. „Dziennik Anny Frank” czy książki Mosesa Isegawy). Później zostałem poproszony przez Greet Pauwelijn, by przejrzeć część jej tłumaczenia „Końca świata w Breslau” Krajewskiego (holenderski tytuł: „De Kalendermoordenaar”). To ona przekonała mnie, by samemu spróbować tłumaczyć i dzięki jej pośrednictwu dostałem zlecenie na „Lubiewo” Witkowskiego, co ostatecznie skończyło się wspólnym przekładem z Ritą Martinowski-Depestel. Przetłumaczyłem później jeszcze „Margot” Witkowskiego. i Jest to moje pierwsze (i na razie jedyne) całkowicie indywidualne tłumaczenie literackie. „Margot” wylądowało w wydawnictwie Van Gennep na półce, ale niedawno zostałem poinformowany, że wydadzą ten przekład w tym roku. W tej chwili chętnie znów przetłumaczyłbym coś z literatury polskiej na niderlandzki.
W Holandii nie ukazuje się zbyt wiele przekładów polskiej literatury. Gdyby to od Pana zależało, która polska książka powinna na pewno zostać przetłumaczona na niderlandzki i ukazać się w Holandii? I dlaczego?
Oczywiście „Ciemno, prawie noc” Joanny Bator! To nie może się skończyć jedynie na fragmencie z konkursu translatorskiego. Piękna, mroczna, ale też bardzo poruszająca książka, którą chce się przeczytać za jednym razem.
Oprócz tego bardzo bym chciał, by w Holandii ukazał się „Gottland” Mariusza Szczygła. Ta błyskotliwie napisana książka o Czechosłowacji i jej mieszkańcach spotkała się z entuzjastycznym przyjęciem międzynarodowej krytyki, ale w Holandii jej w ogóle nie zauważono.
Według mnie „Gottland” byłby objawieniem dla Holendrów, którzy ten kraj znają jedynie z wyjazdów na narty czy z krótkich wypadów do Pragi. Szczygieł ma dziennikarskie podejście w stylu Kapuścińskiego i unika suchych faktów. Dzięki temu jego książka ma swój rytm i ani przez sekundę mnie nie nudziła. Napisane w reporterskim stylu rozdziały pokazują czytelnikowi poruszające, często absurdalne losy Czechosłowacji i jej mieszkańców w okresie od prawie końca XIX w. do początku XXI wieku. To, że Szczygieł spogląda na Czechosłowację z polskiej perspektywy i regularnie sam się dziwi, jest według mnie jedynie zaletą, ponieważ dzięki temu uświadamiamy sobie, że mieszkańcy państw Europy Środkowej różnią się między sobą o wiele bardziej, niż to się wielu Holendrom wydaje.
[tłum. z niderlandzkiego na polski – Ł.K.]