Literatura niderlandzka

(Rozmowy) o współczesnej literaturze niderlandzkiej – strona prowadzona przez Fundację Literatura

Selma van de Perre „Mam na imię Selma” [FRAGMENT]

Selma van de Perre „Mam na imię Selma”

tłum. Iwona Mączka

Z obecnej perspektywy można się zastanawiać, czy Holendrzy nie byli wówczas zbyt naiwni, bo nawet gdy Wielka Brytania wypowiedziała Niemcom wojnę, nie przykładaliśmy do tego zbyt wielkiej wagi. Z powodu mobilizacji zastanawialiśmy się wprawdzie nad tym, co stanie się z ludźmi w Polsce, Niemczech i Jugosławii, ale raczej tak, jak się to robi w ogólnym sensie, gdy jest się zainteresowanym światową polityką. Nie wyobrażaliśmy sobie, że to wypowiedzenie wojny będzie miało wpływ również i na nas. Wszyscy zakładali, że Holandia pozostanie neutralna, tak jak podczas I wojny światowej, jednak 10 maja 1940 roku życie, jakie braliśmy za pewnik, nagle się skończyło. Niemcy zaatakowali Holandię i zaczęli nakładać na nas ograniczenia, które były tak okrutne, że trudno mi uwierzyć w prawdziwość tamtych wydarzeń, mimo że sama ich doświadczyłam.

            10 maja 1940 roku, o czwartej rano, Louis zbudził nas wszystkich. Byłam pogrążona w głębokim śnie i poczułam irytację, że mnie z niego wyrwał.

            – Obudź się! Obudź się! – krzyczał, szarpiąc mnie za ramię.

            – Zostaw mnie, daj mi pospać! – odpowiedziałam i obróciłam się na drugi bok, myśląc o tym, jak wkurzający bywają czasem bracia, ale on nie przestawał mnie ciągnąć. Kiedy usłyszałam, jak pozostali członkowie rodziny wstali, zrozumiałam, że musiało się wydarzyć coś wyjątkowego. Z niechęcią wygramoliłam się z ciepłego łóżka.

            – Wojna! – powiedział Louis. – Jesteśmy w stanie wojny!

Patrzyliśmy na niego przerażeni, potrząsając głowami. Nie mogliśmy uwierzyć w jego słowa. Ale gdy włączyliśmy radio i usłyszeliśmy, że niemieckie wojsko przekroczyło granicę i że toczy się zażarta walka, dotarła do nas prawda. Niemcy napadły na Holandię, Belgię i Luksemburg bez wcześniejszego wypowiedzenia wojny. Powiódł się niemiecki plan ataku z zaskoczenia.

            Tymczasem obudziła się cała dzielnica. Zdałam sobie sprawę, że dzieje się coś wyjątkowego, bo przyszedł do nas wuj Levi, który był mężem siostry mojej mamy o imieniu Jaan. Ojciec nie rozmawiał z nim od kilku lat, bo nie zostaliśmy zaproszeni na ślub ich córki Zetty. Fakt, że zapomnieli o dawnym konflikcie i rozmawiali ze sobą, jak gdyby nic ich wcześniej nie poróżniło, świadczył o tym, że sytuacja jest szczególna.

            Louis miał tego ranka wrócić o szóstej na statek. Ze względu na to, że panowało spore zamieszanie i obawialiśmy się o bezpieczeństwo brata, ojciec postanowił, że go odprowadzi. Ostatecznie towarzyszyłam mu też ja, Clara i wuj Levi. Nie działał transport publiczny, nad rzekę IJ szliśmy piechotą mniej więcej godzinę. Choć w naszej okolicy (w tamtym okresie mieszkaliśmy w Amsterdam-Zuid, w dzielnicy De Pijp) panował ruch, na ulicach innych części miasta było spokojnie – jak zwykle we wczesnych godzinach porannych. Większość mieszkańców jeszcze spała i nie miała pojęcia o tym, co się dzieje.

            Cztery dni później Holandia skapitulowała. W domu bardziej martwiliśmy się o Louisa i Davida niż o siebie. Nie przestawaliśmy rozważać, co może ich spotkać. Sytuacja moich braci wydawała się bardziej niepewna od naszej. Zastanawialiśmy się, czy nie dostali się w ręce Niemców. Panowała przygnębiająca atmosfera; prawie nie spaliśmy. Któregoś dnia mams zemdlała w kuchni, po raz pierwszy w życiu. (…)

Początkowo nie odczuwaliśmy bezpośrednio skutków okupacji. Przez pewien czas życie toczyło się mniej więcej po staremu, nawet w przypadku członków społeczności żydowskiej. Amsterdam zawsze był stosunkowo tolerancyjnym miastem, a moja żydowskość nigdy nie sprawiała problemów. Moi koledzy i koleżanki nie byli Żydami, moi bracia mieli nieżydowskie dziewczyny. Nie wydawało mi się, by ta część mojego życia zasługiwała na dodatkową uwagę. Kiedy z moją przyjaciółką Mary Rudolphus obchodziłam Boże Narodzenie, to, że byłam Żydówką, nie odgrywało roli, mimo że jej ojciec zaliczał się do pobożnych chrześcijan i w przypadku tego święta stosował surowe zasady. Mogłyśmy czytać jedynie książki religijne, śpiewać kolędy i nie wolno nam było grać w żadne gry. Bez względu na to, co nas różniło, chętnie mnie przyjmowali, a ja z przyjemnością do nich chodziłam, mimo restrykcji. Najważniejsze było to, że się przyjaźniłyśmy i mogłyśmy razem przebywać.

            Moja rodzina nie była religijna. Niektóre żydowskie dziewczęta w sobotę nie chodziły do szkoły z powodu szabasu, ale dla mnie był to zwykły dzień. Z tej przyczyny wiele osób nie wiedziało, że jestem Żydówką, włącznie z pedagogami. Kiedyś podczas żydowskiego święta nauczycielka spytała, kto chciałby zanieść pracę domową żydowskiej dziewczynce i ja się zgłosiłam na ochotnika. Jej mama dała mi w podziękowaniu czekoladę i powiedziała: „To specjalna żydowska czekolada, koszerna, ale nie jestem pewna, czy wiesz, co to oznacza”. Nie miała pojęcia o moim pochodzeniu. W tamtej chwili nie wydawało się to istotne, ale później to, że nie wyglądałam na Żydówkę, uratuje mi życie.

INFORMACJE O KSIĄŻCE

WYWIAD Z AUTORKĄ

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.