(Rozmowy) o współczesnej literaturze niderlandzkiej – strona prowadzona przez Fundację Literatura
MARTIN BRIL (TŁUM. ŁUKASZ KOTERBA)
Na rogu przejechało dziś dziewczynę. Być może młodą kobietę. Nie ma co do tego pewności. Wiadomo wszak na pewno, że przejechał ją betonowóz. On skręcił w prawo, dziewczyna na rowerze jechała na wprost.
Jadący na wprost mają pierwszeństwo, jak wiemy, ale my amsterdamczycy wbijamy naszym dzieciom do głowy, że nie powinny korzystać z tego przywileju, jeśli obok nich jedzie ciężarówka. Wtedy czeka się aż odjedzie. Ale one się spieszą, nasze dzieci, i są przekorne, poza tym mają pierwszeństwo, więc jadą.
Wróćmy do dzisiejszego poranka.
Czarny mercedes i betonowóz czekały przed światłami. Zrobiło się zielone. Samochody ruszyły. Betonowóz świadomie zostawił mało miejsca dla rowerzystów po prawej stronie. Dwaj rowerzyści, którzy poczuli się zastraszeni przez pojazd, zatrzymali się. Jedna dziewczyna jechała dalej i znalazła się wzdłuż ciężarówki dokładnie w chwili, gdy ta zaczęła skręcać w prawo. Upadła i trafiła pod koła.
Świadek: „Przejechał po niej dwa razy, za drugim razem po głowie”. Inny świadek: „Wiele osób to widziało. Wszyscy krzyczeli i płakali”. Sprzedawca z trafiki po przeciwnej stronie: „Szofer od trzydziestu lat, nigdy żadnych problemów, od niedawna nowa praca. Ten facet nie będzie już miał życia. Ci pieprzeni rowerzyści z tym ich wiecznym pośpiechem. Bo zaraz będę miał ważny telefon”.
Do wypadku doszło pod koniec porannego szczytu. Dzień powoli się zaczynał, trochę szary, ale teraz zapowiadało się nagle na wspaniałą letnią pogodę. Dziewczyna była na to przygotowana: miała na sobie wesołą sukienkę, koralowy naszyjnik i czarne klapki z malutkim obcasem. Dokąd zmierzała?
Służby porządkowe szybko pojawiły się na miejscu: straż pożarna, służby od wypadków, które od razu oddzieliły teren tragedii parawanem, służby techniczne, karetki, dziesiątki policjantów z kilometrami czerwono-białej taśmy i gwizdkami, by kierować ruchem wokół miejsca wypadku. Przerażenie i adrenalina z pierwszych chwil szybko ustąpiły miejsca gorzkiej pokorze: ofiara zginęła. – Więcej niż martwa – jak ze złością powiedział strażak. Otarł pot z twarzy, robiło się już ciepło.
W międzyczasie przychodzili wciąż nowi ludzie, by popatrzeć, a szok związany z nagłą śmiercią mieszał się z dowcipami, spokojnym kiwaniem głowy i wściekłością. Dlaczego do diabła nigdy nic z tym przeklętym skrzyżowaniem nie zrobiono?
Na pobliskim tarasie siedzieli ludzi i pili kawę, robotnik budowlany przed drzwiami budynku z rusztowaniami szedł się wypróżnić do przenośnej toalety, pierwsi policjanci włóczyli się z powrotem do swojego posterunku, kilka ulic dalej. Tam też siedział niewątpliwie kierowca betonowozu, zabrany na przesłuchanie.
Kilka godzin później oprócz kilku białych kresek na drodze, którymi zaznaczono miejsce, na którym stały koła betonowozu nic więcej o wypadku nie przypominało. Dziewczyny z biura pośrednictwa pracy, przed drzwiami którego dramat się rozegrał, siedziały za biurkami i rozmawiały przez telefon, na przystanku tramwajowym czekali ludzie, po przejściu dla pieszych maszerowały młode matki z wózkami dziecięcymi, bezdomni powłóczyli nogami w kierunku Albert Heijna, rowerzyści przejeżdżali obok, ciężarówki znów skręcały w prawo; jadący prosto nadal mieli pierwszeństwo.
Było, innymi słowy, tak jakby śmierć tu nie wtargnęła; wszystko było znów po staremu, a dzień robił się coraz cieplejszy. Ile takich skrzyżowań mijamy codziennie? Wszystkie mają swoje martwe dziewczyny.
—-
Tekst Wypadek Martina Brila pochodzi ze zbioru felietonów Buurtgeluiden (2010). Wydawnictwu Prometheus dziękuję za pozwolenie na publikację polskiego tłumaczenia tego tekstu oraz innego felietonu z tego zbioru, Polacy z mojej dzielnicy.
Sylwetkę Martina Brila znajdziesz tutaj.