Literatura niderlandzka

(Rozmowy) o współczesnej literaturze niderlandzkiej – strona prowadzona przez Fundację Literatura

Connie Palmen: Marylin Monroe między filozofami

E. Wicha-Wauben

connie-palmen-de-wetten

Esej ten opublikowany został w kwartalniku „Akcent”, nr 1-2, w roku 2002 jako wprowadzenie do przekładu fragmentów powieści Connie Palmen „I.M.”. 

Kwartalnikowi „Akcent” bardzo dziękujemy za pozwolenie na ponowną publikację eseju na naszych łamach.

KWARTALNIK „AKCENT”

Debiut jest zwykle nieświadomą prośbą autora skierowaną w stronę czytelnika o oficjalne pozwolenie na pisanie. Connie Palmen (rocznik 1955) takiego pozwolenia nie potrzebowała. Pozwolenie to otrzymała jeszcze przed napisaniem pierwszej książki. O tym, w jaki sposób i od kogo je otrzymała oraz jak je przyjęła, opowiada w debiucie “De wetten” – “Prawa” (1991).

Pozwolenie na pisanie Connie Palmen otrzymała od mężczyzn.

Kobieta i jej praca brane są na poważnie jedynie wtedy, gdy zostaną zaakceptowane w świecie mężczyzn, w świecie tworzonych przez nich “praw”. To stwierdzenie autorki nie jest jednak wrogie mężczyznom. Książka “Prawa” nie jest książką o uprzywilejowanej pozycji mężczyzn i o uległości kobiet. Autorka nie chce być feministką: “Mężczyźni tworzą prawa. Prawami łączą rzeczy odległe od siebie: niebo i ziemię, duszę i ciało, pan wie, o co mi chodzi – przeciwieństwa. Z prawami w ręku czytają potem świat. Wciągając w to ciebie. Jeśli jesteś taka a taka, to to i to. Czytają cię jak książkę. Słuchałam ich z uwagą, ich opowiadań o świecie, lecz przede wszystkim o sobie. Nie szukałam miłości. Poszukiwałam praw.”(str. 184-185)

Autorka chce pisać z pozycji filozofa.

Umysł filozofa opakowany jest jednak w ciało młodej kobiety. I ponieważ jest to kobieta ładna i ponętna, mężczyźni, u których szuka akceptacji, mają czasami trudności z oddzieleniem ciała od umysłu. Poszukiwanie akceptacji umysłu gmatwa się więc niekiedy z przyziemnymi sprawami ciała.

Mężczyźni, których narratorka wybiera na egzegetów tworzonych przez nich “praw”, są arcymistrzami w swojej dziedzinie. Wybiera ich, lecz jest również ich wybranką – jak prymuska, najlepsza uczennica w klasie, która godna jest innego traktowania niż pozostali uczniowie. Od każdego z tych siedmiu mężczyzn chce dowiedzieć się czegoś ważnego: jak tworzone przez nich “prawa” dotykają jej – jej talentu. Narratorka “używa” mężczyzn do poznania siebie, do wytłumaczenia sobie, dlaczego chce pisać.

I – paradoksalnie dla filozofa – pierwszym z siedmiu mężczyzn, od którego otrzymuje pozwolenie pisania, jest astrolog. Według astrologa jej los jako pisarza zapisany jest w konstelacjach gwiazd. Pierwszy warunek jest spełniony: przeznaczenie. Do zrealizowania tego przeznaczenia ma również odpowiednie predyspozycje: inteligencję wyższą niż przeciętna, namiętność zdobywania wiedzy i potrzebę refleksji. Astrolog nazywa ją “filozoficznym aniołem-dziwką”: “Jarmarczysz tym, co masz najcenniejszego: sprzedasz duszę za odrobinę wiedzy” (str. 16), “Właściwie pragniesz tylko jednego, zedrzeć ze wszystkiego pozór i dotrzeć do duszy ludzi i rzeczy. Pragniesz panowania nad duszami właśnie” (str. 17) oraz “Wrażenia, które wchodzą do twojej głowy, musisz w jakiś sposób przetworzyć, ponieważ jeśli ich nie przetworzysz i nie przetransponujesz, znikają, jakbyś ich nigdy nie doznała. A tego nie możesz znieść” (str. 18). Astrolog jest postacią groteskową, lecz ponieważ narratorka wierzy w rzeczy, które opowiada, nie może zbyć jego osoby i jego opowieści wzruszeniem ramion. Interesuje ją poza tym inny jeszcze aspekt życia astrologa: astrologia nie jest dla astrologa hobby, lecz sposobem życia, astrolog istnieje ponieważ całkowicie utożsamia się z tym, co robi: czytanie gwiazd jest jego istotą.

Podobną rolę spełnia choroba w życiu następnego mężczyzny: epilepsja stanowi jego jestestwo.

de-wetten-250

Narratorka pragnie poznać istotę tych dwóch mężczyzn i w dalszym ciągu powieści – duchownego, ponieważ poznanie ich pozwoli jej zrozumieć to, co ją najbardziej zaprząta: pisarstwo. Pisarstwo według niej jest bowiem sposobem życia, a nie spędzania czasu, jest powołaniem, jak powołanie duchownego i określa istotę człowieka, jak choroba określa epileptyka i astrologia astrologa.

Dopiero trzecim mężczyzną, który odkrywa narratorce ją samą, jest filozof. Mimo iż określa on siebie tylko jako “czytelnika, mówcę i aktora”, który jest “sługą języka” i dla którego “pisarze są suflerami”, to właśnie on po przeczytaniu pracy magisterskiej powie jej: “Marie Deniet, witaj w świecie książek!” – od niego otrzyma kolejne pozwolenie na pisanie.

Czwarty mężczyzna, którego Marie Deniet wybiera na mentora, to również filozof, lecz ponieważ filozof ten był przez pewien czas duchownym i kapłanem, a obecnie jest pisarzem, mówi jej o życiu więcej i inaczej: “Podarował mi dokładnie to, czego oczekiwałam, pełną entuzjazmu znajomość niekonwencjonalnych pisarzy, inne definicje tekstu literackiego, pozwolił mi być świadkiem obsesji i euforii, które towarzyszą czytaniu, unaocznił mi, jak samotność tej euforii dzielić można z kimś innym. I tym innym byłam teraz ja. Clemens Brandt odsłonił przede mną przyszłość, w której samotność była do zniesienia, stawała się owocna,  a nawet okazywała się pewnego rodzaju szczęściem” (str. 104).

Potwierdzenie predyspozycji i usprawiedliwienie marzenia Marie Deniet również otrzyma od fizyka w piątej części powieści: “Znajdujesz słowa na określenie wszystkiego” (str. 140).

Zaczynają się jednak budzić w niej wątpliwości: wie, iż potrafi pisać, lecz ciągle nie rozumie, skąd bierze się w niej to pragnienie, i nie jest pewna, czy rzeczywiście chce pisać. Losu zapisanego w gwiazdach nie przyjmuje z wdzięcznością; zaczyna on jej ciążyć jak kalectwo. Książka jest również o tym: dlaczego musi zgodzić się na ten los: “Opowiadam mu o sprzeciwie, o poszukiwaniu i oczekiwaniu, o tym, że jeszcze nie chcę, nie mogę, że wydaje mi się, iż najpierw muszę wszystkiego się dowiedzieć, wszystkiego nauczyć, lecz przede wszystkim wielu rzeczy oduczyć, wypróbować wszystkie możliwości. Że nie chciałabym zostać pisarką z braku innych możliwości, lecz na odwrót, że chciałabym wybrać tę drogę z nadmiaru, z obfitości możliwości” (str. 140).

Z artystą, szóstym mężczyzną, Marie Deniet poznaje miłość – duchową, nie cielesną, cielesna miłość pod koniec dwudziestego wieku jest bowiem już we wczesnej młodości naturalnie akceptowaną fizjologią. Rozdział “Artysta” jest również okazją do przekazania czytelnikowi przemyśleń autorki o istocie kontaktu dzieła sztuki z odbiorcą, czyli elementu, który z hobbysty i amatora czyni artystę: “Dopóki swoje posępne wiersze, pełne wynurzeń pamiętniki, obrazki czy wiatraki zrobione z zapałek trzymasz zamknięte w szufladzie, nie masz nic wspólnego z innymi. Stajesz się artystą, gdy przekroczysz granicę, gdy zrobisz ten krok i przekroczysz próg, kierując się w stronę publiczności. Dopiero wtedy świat jest w stanie nadać tym rzeczom znaczenie” (str. 167).

Miłość do artysty okazała się jednak miłością niemożliwą: “Gdy byłam przy nim i zapragnęłam pisać, odczuwałam to jako zdradę i zaczynałam płakać, ponieważ ani na sekundę nie chciałam przestać go kochać. Nie zniósł w końcu mojej miłości. Ale kto byłby w stanie ją znieść?” (str. 183).

Bohaterka musiała więc wybierać między literaturą a miłością – i z konieczności wybrałaby literaturę, gdyby nie znalazła się w sytuacji kryzysowej. Okazało się, że nie jest w stanie opowiedzieć własnej historii. Zawsze była tylko postacią, bohaterką czyjejś innej powieści.  Jest pełna przywłaszczonych myśli, słów, “praw” mężczyzn, którzy wpasowali ją w swoją opowieść: “Wydaję się sobie tak sztuczna, jakbym sama siebie wymyśliła i nadała sobie fikcyjny charakter. Pewnego dnia pojawi się ktoś, kto zażąda ode mnie czegoś własnego. Wyjdzie wtedy na jaw, że niczego własnego nie posiadam, że nie mam niczego, co byłoby moje” (str. 183).

Opowiada o tym w siódmej części powieści psychologowi. Rozdział ma formę listu –  można by nawet zaryzykować określenie: spowiedzi.

Marie Deniet odnajduje styl swojej własnej opowieści, nadaje swemu życiu znaczenie: jest nim pisarstwo.

Jest to oczywiście interpretacja “Praw”. Być może jedna z wielu możliwych.

Książka składa się z siedmiu części, tytuły ich stanowią zawody lub zajęcia siedmiu mężczyzn, którzy odegrali w życiu Marie Deniet ważną rolę: pozwolili jej zrozumieć, kim jest. Rozdziały stanowią całości same w sobie. Każdy z tych mężczyzn opisany jest ładną prozą przykuwającą uwagę czytelnika nieoczekiwanymi zwrotami, z dbałością o detale, o głębię psychologiczną postaci, lecz psychologia ich zachowań nie spełnia żadnej roli w tej powieści-zbiorze opowiadań. Nie jest to bowiem powieść psychologiczna. Sytuacja służy raczej do przekazania czytelnikowi przemyśleń i wniosków długiego procesu myślenia o sprawach, które zaprzątają narratorkę jako człowieka, kobietę, studentkę. Są popisem erudycji i stanowią zbiór aforyzmów na rozbieżne tematy, a ich wielość i różnorodność przerasta treść powieści. Oto kilka przykładów: “Miejsce Boga już dawno zastąpiły inne, pisane dużą literą, słowa”, czy: “Wykłady przekształcone zostały w ćwiczenia, co w praktyce oznaczało, iż trzeba było bronić myśli, których się nie miało, przed innymi studentami, którzy również żadnych własnych myśli nie mieli.” i: “Sława erotyzuje i nic tak nie wzbudza wybawczych instynktów kobiet jak posępny artysta”. Niektóre fragmenty są doskonałym studium kokieterii – choć z pewnością autorka nie miała takiego zamiaru. Opisane incydenty usytuowane są w wiarygodnej codzienności Amsterdamu lat osiemdziesiątych, lecz książka nie ma akcji jako takiej. Tematem jej jest wewnętrze dojrzewanie bohaterki – studentki filozofii: uwolnienie się od cudzych naleciałości w myśleniu – od Sartre’a, poprzez Foucault i Derridę: “Cały ten nonsens. Słowa, idee, opinie innych, ich prawa, ich moralność, ich nauka zmąciły mi widzenie. Moja dusza została zgwałcona. A ja na to bez sprzeciwu pozwoliłam, gwałt ten prowokowałam i zalecałam się na zabój” (str. 176). Dopiero gdy narratorka uwolni się od przywłaszczonych myśli, może zostać pisarką

Życie ma tylko takie znaczenie, jakie mu sami nadamy. Bezsensowość życia jesteśmy w stanie znieść jedynie wtedy, gdy zrobimy z niego powieść z nami w roli głównej. Ze swojego życia autorka postanowiła zrobić powieść o pisarce. O tym, że jej się to uda, nie zwątpiła ani przez sekundę. I podziałało to jak zaklęcie. Connie Palmen stała się od razu uznaną pisarką.

Na okładce drugiej książki autorki przytoczono fragment recenzji “Praw” Carela Peetersa z gazety NRC Handelsblad: “Książka ‘Prawa’ jest powieścią filozoficzną, lakoniczną, doniosłą, bzdurną, banalną, erotyczną i głęboką”. Jest to nie tylko parafraza (raczej należy wykluczyć przypuszczenie, że niezłośliwa – co wydawca chyba przeoczył) pewnego fragmentu, lecz również parodia stylu i treści powieści.

Czytelnikom w Holandii nie przeszkadzały negatywne opinie krytyków, Connie Palmen stała się “hitem”: prawa do powieści zostały natychmiast zakupione przez zagranicznych wydawców.

Wydawcy holenderscy dbają o to, aby najpóźniej w rok po ukazaniu się udanego debiutu, wyszła następna książka autora. Przetrząsane są szuflady pisarza w poszukiwaniu opowiadań czy odrzuconych wcześniej powieści oraz notatek o tym, jak powstawał debiut. Connie Palmen miała w szufladzie esej napisany w roku 1988, który nazywa “filozoficznym czytadłem”. Ukazał się on w roku 1992 pod tytułem: “Odrażający los starego filozofa Sokratesa” (“Het weerzinwekkende lot van de oude filosoof  Socrates”).

connie-palmen-het-weerzinwekkende-lot-van-de-oude-filosoof-socrates-gebonden-1e-druk-40920162

“Jeśli jest to filozofia, jest to niewątpliwie filozofia o bardzo trywialnym charakterze” – mówi o książce sama autorka (str. 43). Przy okazji debaty, jaką esej ten wzbudził wśród filozofów na temat, czym jest w dwudziestym wieku filozofia, gazeta NRC Handelsblad zamieściła zdjęcie autorki między zdjęciami Heideggera i Russela. Redakcji udało się dobrać takie pozy filozofów, iż wydają się oni zaskoczeni i ze zdumieniem i wyższością spoglądają na tę Marylin Monroe, która chce być brana na serio w ich poważnym świecie.

W “Odrażającym losie starego filozofa Sokratesa” Connie Palmen pisze o tym samym, o czym pisała w powieści “Prawa” i o czym będzie pisać w powieści “I.M.”, lecz pisze o tym w sposób bardziej zawiły i skomplikowany.

Wywód jest po części oparty na nieprzetłumaczalnej grze słów zawartych w tytule: “Het weerzinwekkende lot van de oude filosoof Socrates”: słowo “weerzin” oznacza “niechęć, wstęt, odrazę”, lecz przedrostek “weer-” znaczy również “wbrew, przeciw” i zawiera element wzbraniania się, obrony i odmowy, natomiast: “zin” to: “sens, znaczenie”. Przedrostek “weer-“ może zawierać w sobie również element powtórzenia, odtworzenia, jak w słowie “weergave”- “oddanie, odtworzenie, reprodukcja”, podobnie jak przysłówek “weer”, który oznacza “ponownie, znowu”. Kluczowym pojęciem wywodu jest więc: “weerzin tegen de weergave van zichzelf” – wstręt, niechęć, odraza w stosunku do oddawania, przekazywania z siebie tego, co uważamy za naszą istotę, poprzez “medium”, pośrednika, będącego czymś innym, niż my, nasze ciało, na przykład poprzez dzieło sztuki, książkę, czy jakikolwiek inny przekaz językowy – “opowieść” lub też tylko poprzez nasze imię i nazwisko.

Ponieważ wszystkie wyżej wymienione “media” są w swej istocie “powtarzalne”, otrzymują tyle znaczeń, ile powtórzeń. Każdy odbiorca inaczej zrozumie dzieło sztuki, każdy czytelnik inaczej odczyta książkę. Autor – ponieważ jego imię i nazwisko, powtarzane przez czytelnika, nie ma z nim nic wspólnego – staje się “postacią” w “opowieści” tego czytelnika. Na tę opowieść autor nie ma wpływu. “Znaczenie”, “sens”, jaki mu nada czytelnik, nie zależy od pisarza: “Ta Palmen, o której Pani pisze – jestem wobec niej zupełnie bezsilna” – komentuje autorka wszelkie krytyki (str. 41). Niechęć do odtwarzania siebie – tego, co najbardziej nam właściwe, najcenniejsze – poprzez “medium” jest więc w pewnym sensie również niechęcią, odrazą, wzbranianiem się przed otrzymaniem znaczenia, przed otrzymaniem “sensu”. Jest to niechęć nieuzasadniona, ponieważ istnienie czegoś takiego jak “istoty” nas samych jest bardzo wątpliwe. “Znaczenie” otrzymujemy – chcąc nie chcąc – tylko od innych. Koło się zamyka: “Wszystko jest lepsze niż być przemilczanym. Wszystko jest lepsze niż stan, gdy nikt nie ma o nas nic do powiedzenia” – i oczywiście odnosi się to również do plotek w ilustrowanych czasopismach.

Zanim autorka przejdzie do interpretacji “Obrony Sokratesa” zgodnie z powyższą tezą, stara się na przykładach zilustrować użyte w wywodzie pojęcia. Jako przykład niechęci zdradzania swojego imienia, dzielenia się z obcymi tym, co najbardziej osobiste, przytacza zwyczaj pewnych plemion wysp Atlantyku i Pacyfiku, według którego każdy otrzymuje imię publiczne: fałszywe i tajne: prawdziwe. Losy Antonina Artaud  są przykładem odrazy czy niezgody na inną interpretację “medium”, czyli twórczości, niż zamierzenie autora. Przytacza następnie przykład jednej z najsłynniejszych “postaci” w cudzych opowieściach, mianowicie Jezusa, porównując go z “postacią” Sokratesa w “opowieściach”, czyli interpretacjach filozofów.

Los Sokratesa w “opowieści” Connie Palmen jest tragiczny, nie tylko dlatego, że kończy się śmiercią. Sokrates wierzy w istnienie czystej duszy niezależnej od ciała. Domeną duszy jest prawda, poznanie siebie, sens życia. Prawda nie jest przekazywana poprzez środki stylistyczne, prawda jest prawdą samą w sobie. Domeną pogardzanego ciała, w którym uwięziona jest dusza, jest pozór czyli fikcja, która wymaga stylu. Sens życia jest zagrożony przez pozór. Gdy tylko te dwie domeny: duszy i ciała w jakimś punkcie się zetkną, powstaje dwuznaczność, wieloznaczność, i jest ona śmiertelnym zagrożeniem dla sensu życia, dla duszy. Styl jest uwodzicielem duszy: “Według Sokratesa uwodzenie rozpoczyna się od przekazywania siebie poprzez coś innego niż cielesna obecność; uwodzenie rozpoczyna się od medium, tego nieuchwytnego pośrednika między dwoma odrębnymi, niedającymi się ze sobą połączyć obszarami. Od czegoś tak uwodzicielskiego jak książka na przykład, która miesza ze sobą to, co prywatne, z tym, co publiczne, treść z formą, prawdę z kłamstwem” (str. 75).

Aby uwieść dusze słuchaczy i sędziów, aby przekonać ich o swojej prawości, o tym, iż jest “tym, kim jest”, o tym, iż jest sobą, Sokrates powinien przekroczyć granicę, opuścić domenę duszy i udać się w domenę ciała – użyć stylu, pozoru, fikcji, zrobić z siebie, z Sokratesa, “postać” w swojej “opowieści” – z Sokratesa uczynić “Sokratesa”. Sokrates czyni z siebie fikcję narzucając sobie potrójną rolę: jest zmuszony być “czystą duszą” – znać siebie, być w stanie obronić się, mówiąc: jestem tym, kim jestem; równocześnie przyjmuje rolę “medium”, które jego “czystą duszę” przeniesie w domenę pozoru; a na terenie pozoru staje się “postacią” w swojej własnej “opowieści”. Sokrates skazany jest na wieloznaczność. Jego “opowieść” nie jest lepsza od “opowieści” oskarżycieli, nie jest lepsza ani bardziej wiarygodna od “opowieści” o nim pierwszego lepszego ulicznego plotkarza. Każdy ma swoją “opowieść”. Sędziowie uwierzyli w swoją. Sokrates skazany został na śmierć: “Jest to los ‘postaci’. Wydarzenia zaszły tak daleko, ponieważ Sokrates nie został pisarzem. Ponieważ Sokrates-‘postać’ popełnia fatalną pomyłkę, myśląc, iż może być samym sobą bez odniesienia do innych. Ponieważ Sokrates, ani nikt inny, nie może uchylić się od losu uzyskiwania znaczenia poprzez innych. Ponieważ nie może uchylić się od losu wypuszczenia swojego losu z rąk i stania się postacią w opowieściach, które inni o nas wymyślają – nadając znaczenie naszemu nazwisku, tworząc nam tożsamość i włączając nas w jakąś całość” (str. 78).

Connie Palmen jeszcze zanim została pisarką wiedziała, iż “tam, gdzie pisarz mówi ‘ja’, nie ma nikogo. Pisanie to sto sposobów umierania, lecz jest ono jedyną możliwością osiągnięcia namiastki życia wiecznego” (str. 57).

Na dwa tygodnie przed ukazaniem się trzeciej książki Connie Palmen, powieści “De vriendschap” – “Przyjaźń”, Holandia doznała szoku, czytając wstrząsający w swojej prostocie nekrolog: “Ischa Meijer 1943-1995. Mijn man is dood – Connie Palmen” (“Mój mąż nie żyje”).

Autorka słowami astrologa z “Praw” przepowiedziała sobie: ”No proszę, nawet tragedia jest dla ciebie upominkiem”.

recmeijer_b

Ischa Meijer był piosenkarzem, pisarzem, dziennikarzem, prowadził programy radiowe i telewizyjne. Ischa Meijer był firmą o nazwie “Ischa Meijer” w holenderskim świecie kultury, kimś, kto w sposób oczywisty pojawiał się każdego dnia na ekranie telewizora.

Connie Palmen poznała Ischę Meijera po ukazaniu się jej pierwszej powieści. Pojawienie się książki i mężczyzny stopiło się w jedno doznanie w jej świadomości – o czym pisze w “I.M.”. Druga powieść łączyć się dla niej będzie z jego śmiercią.

Niewątpliwie ta nieprzewidziana i niechciana reklama przyczyniła się do popularności powieści, co oczywiście wzbudziło niechęć krytyki. (Słyszałam, jak w telewizyjnym programie literackim znany i ceniony krytyk z głębokim oburzeniem i równie głęboką pogardą stwierdzał, iż tytuł nigdy nienapisanej powieści Ischy Meijera jest ładniejszy od tytułu napisanej i wydanej powieści Connie Palmen: “’Przyjaźń’! A cóż to znowu za tytuł dla książki!” – co jest znamienne dla pewnego rodzaju krytyki w stosunku do piszących kobiet nie tylko w tej części Europy: Jak ona śmiała napisać taką powieść?!). Autorka ma jednak więcej zwolenników, co podnosi oczywiście nakłady, niż krytyków. Otrzymała dwie ważne nagrody literackie, które otrzymałaby również bez tej specjalnej uwagi mediów, ponieważ książka “Przyjaźń” jest książką dobrą.

I nie przypadkiem nosi taki tytuł. Tematem jej jest przyjaźń między dwiema kobietami i ponieważ przyjaźń ta w dużej mierze posługuje się językiem ciała i trwanie zawdzięcza doznawaniu przyjemności i doświadczaniu uczucia bezpieczeństwa z cielesnego kontaktu, od początku musi być jasne, iż jest to tylko przyjaźń i że związane z nią uczucie  miłości nie ma nic wspólnego z doznaniami seksualnymi.

Część pierwsza: “Rzeczy i słowa” przenosi nas w lata sześćdziesiąte na południe Holandii do limburskiej wioski, gdzie w prostej rodzinie robotniczej wychowuje się narratorka: mała, drobna, inteligentna i nadwrażliwa dziewczynka Kit. Pewnego dnia – od pierwszego wejrzenia – czuje się ona związana, przyciągana jak magnesem, do starszej o dwa lata nowej koleżanki Ary, której ciało jest karykaturą ciała (str. 40): “To, co wystawało ponad ławką, nie miało znamion niczego nienormalnego. Jej ramiona były stosunkowo wąskie, talia wprawdzie szeroka, lecz nie ‘gruba’. Wszystko wokół niej sprawiało jednak wrażenie za małego i za ciasnego, nawet powietrza jej brakowało, lecz widziałam to tylko ja. To, co było widoczne, gdy tak siedziała, niczym nie zdradzało, iż pod spodem ukryte jest ciało, które kpi z wszelkich proporcji”. Niczym do siebie nie pasują: Ara pochodzi z rodziny inteligenckiej, nie mówi dialektem, jest starsza i większa, ma trudności w nauce, i oczywiście ich przyjaźń budzi sprzeciw szkoły i rodziny. Kit jest jednak lojalna i wierna swojej fascynacji: “Ara stała się, obok Boga, szczęścia i śmierci, moim ulubionym problemem myślowym. Bóg, szczęście, śmierć i Ara były trudnymi, lecz przyjemnymi tematami do przemyśleń” (str. 50).

Kit otrzymuje od Ary kontakt cielesny – dotyk, przytulania, głaskania, noszenie na rękach – wszystko to, czego nie otrzymała w rodzinnym domu. Kit wstydzi się swojego ciała. Ara musi je oswajać jak wystraszone zwierzę (str. 133): “Jak każdy, kto myśli, że ma przed sobą całe życie, byłam przekonana, iż kiedyś odnajdę ten sam rodzaj spokoju, jaki mnie ogarniał, gdy przebywałam z Arą. Myślałam, że przyjaźń z Arą jest tylko przedsmakiem przeżyć, jakie czekają mnie z kochankiem, że w taki sam sposób doświadczać będę jego bliskości i czerpać z niej przyjemność. Nie wiedziałam wtedy jeszcze, że było to niepowtarzalne i że z nikim innym nie przydarzy mi się to, czego doznawałam w obecności Ary”. Przyjaźń ich przetrwa lata i kochanków.

Ara pracuje ze zwierzętami, trenuje m. in. psy dla niewidomych. Kit uczęszcza do szkoły nauczycielskiej, która tylko wzmaga jej głód wiedzy. Aby go zaspokoić, opuszcza rodzinną wioskę i wszystko, co zna, i udaje się w nieznane: do wielkiego miasta, gdzie studiuje psychologię, potem filozofię.

191173775_1-connie-palmen-i-m

Pierwsza część to preludium. Dla małej Kit ważne są tylko sprawy ducha i duszy. Ara unaocznia jej istnienie ciała, również jej własnego. Rozwinięcie właściwego tematu następuje w części drugiej, zatytułowanej: “Jedzenie i picie”. Jedzenie jest pokarmem dla ciała, picie – tutaj oznacza picie alkoholu – jest pokarmem dla duszy – ducha czy też umysłu. Tematem powieści jest “cielesność” i związane z nią nałogi, uzależnienia i obsesje, oraz pytanie, jak “cielesność” ta ma się do spraw ducha – do umysłu (str. 296): “Nałóg można zrozumieć jedynie poprzez uświadomienie sobie, w jaki sposób zmienia się ciało po zażyciu tego, od czego jest się uzależnionym. Ktoś, kto za dużo je, zmienia wygląd, to, co na zewnątrz, rzecz, ciało. Ktoś, kto za dużo pije, zmienia wnętrze, słowa, ducha, umysł. (…). Twoje ciało, Ara, jest językiem, słowem, które stało się ciałem, jest to zakazany język twojego smutku i innych uczuć, który zmienił się w ciało. Uczucie, które mogło się stać słowem, stało się ciałem. Podczas picia wydarza się to samo, lecz na odwrót. Ci, co piją, nie potrafią swoim ciałem szczerze wyrazić emocji, pozbawiają się jednocześnie jedynego właściwego im środka przekazu, mianowicie języka mówionego. Zaczynają bełkotać. Nie potrafią bez poczucia zdrady zgrać w jedną zgodną całość słów i ciała, podobnie jak otyli. Moim zakazanym językiem jest ciało. Nie chcę, aby cokolwiek było po mnie widać. Hańbą jest już dla mnie właściwie sam fakt, iż jestem widziana” (str. 302).

Kit jest samym duchem, Ara – ciałem. Połączenie ducha i ciała w jedną, harmonijną całość stało się według Kit możliwe w ich przyjaźni. Ten sam proces nie następuje jednak w osobie Kit: Kit nie znosi, gdy ktoś pożąda jej ciała, chce być pożądana dla swojego umysłu.

W trzeciej części: “Praca i miłość” bohaterka poznaje miłość i jest to uczucie porównywalne z przyjaźnią Ary – również od tej miłości będzie “uzależniona”. Ara miała zawsze nad Kit władzę i zręcznie tą władzą manipulowała. Gdy Kit przejrzy tę obłudną grę –  wybaczalną, ponieważ wypływającą ze strachu i pragnienia wzajemności czyjegoś uczucia –  postanawia przynajmniej tę stronę swojego życia uporządkować: “Nie opuszczę cię, jeśli ty mnie nie opuścisz, lecz nigdy już nie pozwolę, abyś miała nade mną taką władzę. Tak, ‘władza’ jest tu właściwym słowem” (str. 298).

Miłość okazała się równie skomplikowana, jak każde inne uczucie. Ofiarowywana nie była przyjmowana. Stała się upragniona i chciana, gdy była dozowana i dawana niechętnie: “Przez ten rok, gdy to trwało, gdy trwało to 24 godziny na dobę, to coś gwałtownego i straszliwego między mną a Thomasem, w tym samym roku, w tym samym momencie, gdy nawróciłam się na Thomasa, zawarłam układ z moim najmilszym wrogiem. Te dwie rzeczy były ze sobą związane, alkohol i miłość” (str. 262). Bohaterka zrywa z Thomasem, ponieważ nie może znieść jeszcze jednego takiego uzależnienia, jak od Ary. Cielesna bliskość kochanka nie zastępuje podniecenia umysłu i nie zaspakaja głodu ducha: “Od miłości z Thomasem oczekiwałam uczucia porównywalnego z nagłą katastrofą, wszechogarniającej rozkoszy, wobec której on i ja staniemy się całkowicie bezsilni. Lecz kochanie jest władzą, sztuką, kulturą, misternym rzemiosłem, w którym się trzeba szkolić. Mit o tym, że intymność jest powiązana jedynie z naturą i seksem, musiałam pogrzebać. O niczym nie napisano tylu kłamstw, co o seksie i rozkoszy, kłamały zarówno kobiety jak i mężczyźni. Jestem tego teraz pewna” (str. 301).

9200000000032720

Wątek, który pojawia się we wszystkich książkach Connie Palmen, mianowicie pytanie, jak to się stało, że została pisarką, jest obecny również w “Przyjaźni” i być może jest on najważniejszy. Całą książkę można potraktować jako odpowiedź na to pytanie, odpowiedź uwzględniającą nie wpływ ducha, umysłu, rozumu i idei w wyborze tej drogi, jak to zrobiła autorka w “Prawach”, lecz wpływ “fizyczności”, “cielesności”, kondycji organizmu i konstrukcji ciała: “Pisanie jest nadawaniem innego ciała duchowi. Własnego ciała, tego z krwi i kości, nie lubię narażać na łup obcych spojrzeń, dlatego też stwarzam sobie ciało ze słów, na papierze. To właśnie to ciało wysyłam w świat i to ono może być ocenianie przez innych” (str. 289).

“Przyjaźń” jest książką o uzależnieniu emocjonalnym i o braku zaufania, o przymusie dostarczania dowodów wierności i miłości i o nadużywaniu władzy emocjonalnej. Jest to książka o rodzinie jako narzuconym losie, od którego nie ma ucieczki; o miłości do matki, cierpiącej na depresję, i o miłości matki, która jedynie poprzez przygotowanie smacznego posiłku potrafi tę miłość przekazać. Jest to książka o wybranym losie: o przyjaźniach i miłościach, oraz o nałogach – i oczywiście o pisarstwie.

Z wyjątkiem pierwszej części, gdzie perspektywa i język małej dziewczynki miesza się czasami z perspektywą i językiem dorosłej kobiety, książka jest jak poezja – każde zdanie okazuje się niezbędne.

Powieść “I.M. In margine. In memoriam”, gdy ukazała się w roku 1998, nie potrzebowała żadnej reklamy. Wszyscy wiedzieli, iż jest to książka o związku autorki z Ischą Meijerem. Długi czas znajdowała się w czołówce listy bestsellerów – czytelników znalazła bowiem nie tylko w gronie miłośników literatury, lecz również w gronie miłośników plotek.

vriendschap-250

Wszystkie postacie w “I.M.” noszą te same nazwiska, co w rzeczywistości. Autorka jednak z naciskiem podkreśla, iż jest to “powieść”, odżegnując się jednocześnie od przymiotnika “autobiograficzna”. Stwarza przez to szczególną relację między tym, co opowiedziane, a rzeczywistością: “To nie linearna rzeczywistość narzuciła reguły książce “I.M.”, lecz wymyślona przeze mnie konstrukcja, abstrakcyjna struktura, którą wybrałam, aby nadać formę pewnym ideom i przemyśleniom. Przemyślenia te dotyczą miłości, życia, śmierci, materii, z jakiej powstają opowieści, niewyraźnej granicy między fikcją a rzeczywistością, między reportażem a literaturą; dotyczą różnicy między Starym a Nowym Światem, między starą a nową wiarą, jak również problemu cielesnej nieobecności w życiu – tej innej śmierci, jeśli Państwo wolą.” (esej “Eigen werk” – “Własne dzieło”, w “Echt contact is niet de bedoeling”, 2000, str. 160).

W 1999 roku autorka została poproszona – co ogólnie uznawane jest za wielki zaszczyt – o napisanie tak zwanego “prezentu na tydzień książki”. Jest to zawsze nie przekraczająca stu stron tekstu powieść czy nowela, która dodawana jest za darmo do kupionej podczas “tygodnia książki” innej książki.

Nowela Connie Palmen nosi tytuł “Dziedzictwo” (“De erfenis”) i nie chodzi w niej o dziedzictwo Ischy Meijera, lecz o notatki umierającej pisarki, które młody, specjalnie w tym celu zatrudniony sekretarz ma uporządkować. Przemyślenia i notatki same w sobie są bardzo interesujące, lecz całość sprawia niestety wrażenie “produktu na zamówienie”.

eV34e6qpSNe3jIjljrZI

Tytuł ostatniej, właśnie wydanej książki Connie Palmen nie zdziwi jej wiernych czytelników: “Echt contact is niet de bedoeling” (2000) – “Rzeczywisty kontakt nie jest wymagany”. Jest to zbiór wykładów i prelekcji wygłoszonych w różnych miejscach i z różnych okazji, w których autorka porusza te same problemy, co w swoich poprzednich książkach. Prelekcje stanowią komentarz, czasami wręcz wyjaśnienie jej książek i ponieważ były przeznaczone dla szerokiej publiczności, pisane są językiem jasnym i przejrzystym, stylem, który jest przeciwieństwem stylu eseju o Sokratesie. Głównym wątkiem jest jak zawsze u Connie Palmen próba odpowiedzi na to najważniejsze pytanie w jej życiu: “Dlaczego zostałam pisarką?”.

Po “I.M” i prezencie na tydzień książki Connie Palmen osiągnęła ten punkt sławy, w którym sława ta obraca się przeciw niej. Nie jest już “znaną pisarką”, lecz “znaną osobistością”. Jej życie prywatne wzbudza więcej zainteresowania niż pisarstwo (prasa plotkarska doniosła o jej nowym towarzyszu życia: jest nim znany polityk, członek partii liberalnej, o którym się mówi, iż był idolem kobiet jeszcze w latach sześćdziesiątych).

Czy będzie po tym wszystkim w stanie usunąć się z życia publicznego “jak zakonnica” (określenie jednego z jej przyjaciół), czy będzie w stanie przemóc nałóg alkoholizmu, by znowu zadziwić czytelników nową powieścią?

Nawet jeśli jej proza nie zrobi na polskich czytelnikach żadnego wrażenia, nie będzie wstydem przyznanie się, iż się o niej słyszało.

E. Wicha-Wauben

echt-contact-is-niet-de-bedoeling-palmen

  1. Palmen: “De wetten”, Amsterdam 1991;
  2. Palmen: “Het weerzinwekkende lot van de oude filosoof Socrates”, Amsterdam 1992;
  3. Palmen: “De vriendschap”, Amsterdam 1995;
  4. Palmen: “I.M.”, Amsterdam 1998;
  5. Palmen: “De erfenis”, Amsterdam 1999;
  6. Palmen: “Echt contact is niet de bedoeling”, Amsterdam 2000

Esej ten opublikowany został w kwartalniku „Akcent”, nr 1-2, w roku 2002 jako wprowadzenie do przekładu fragmentów powieści Connie Palmen „I.M.”. 

Kwartalnikowi „Akcent” bardzo dziękujemy za pozwolenie na ponowną publikację eseju na naszych łamach.

KWARTALNIK „AKCENT”

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.

%d blogerów lubi to: