Literatura niderlandzka

(Rozmowy) o współczesnej literaturze niderlandzkiej – strona prowadzona przez Fundację Literatura

„Kolekcjoner rewolucji” – Henk van Renssem

revolutie

„De Revolutieverzamelaar” (Kolekcjoner rewolucji), Henk van Renssem, Podium 2006 (przekład: Małgorzata Diederen Woźniak)

Polska i Górny Śląsk w roku 1919. Rewolucja Spartakistów w Berlinie. Fragmenty książki opowiadającej o podróżach Goerge’a Nypelsa, korespondenta gazety holenderskiej w latach 1910 -1946. Dziękujemy autorowi Henkowi van Renssen oraz Joostowi Nijssen z wydawnictwa Podium za pozwolenie na udostępnienie tłumaczenia na naszej stronie.

 

KOLEKCJONER REWOLUCJI

Wstęp: Nazwisko na kartce papieru

Książka leżała w pudle i kosztowała guldena. Nosiła tytuł „Inside Europe” i była napisana w 1936 roku przez Johna Gunthera. Nigdy wcześniej o niej nie słyszałem. Kiedy jednak zacząłem ją przeglądać, to aż poczerwieniałem z emocji.

Znalazłem ją na tyłach antykwariatu De Leeskamer w Maastrichcie, prowadzonym przez wysokiego mężczyznę z brodą.  Właściciel nigdy się nie odzywał, kiwał tylko głową na powitanie. Położyłem książkę na ladzie i miałem nadzieję, że nic nie zauważy. Milcząc wziął guldena.

Wyszedłem i natychmiast ją otworzyłem. Wycinki jeszcze w niej były. Okładka starego magazynu Time, bez daty, z portretem mężczyzny w okularach, a pod spodem słowa: Reporter John Gunthers i „Inside Russia”. Poza tym recenzja powieści Gunthera „The Lost City” z 1964 roku, o jego młodości spędzonej w Wiedniu, kiedy w latach trzydziestych był korespondentem gazety z Chicago. I nekrolog Gunthera z magazynu Time, z dnia 8 czerwca 1970 roku:

„Died John Gunther, 68, journalist, author and world traveller whose Inside books have sold a phenomenal 3,500,000 copies over the past 30 years”

(Zmarł: John Gunther, lat 68, dziennikarz, pisarz i podróżnik, którego wnikliwe książki w ostatnich 30 latach sprzedano w fenomenalnym nakładzie 3, 5 miliona egzemplarzy)

I kartka papieru, moje trofeum. Napisana odręcznie dedykacja Gunthera dla nieznanego kolegi: Georga Nypelsa.

With all good compliments and regards to the Mr George NYPELS. In fond memory of old Vienna days, and in friendship as newsrp. (see pp197 and 314!). John Gunther, Café Imperial, Vienna Sept. 1936

(Z wyrazami szacunku i uznania dla Pana Georga Nypelsa, na pamiątkę dobrych, dawnych czasów w Wiedniu i z wyrazami przyjaźni reporterskiej (patrz str. 197 i 314!). John Gunther, Cafe Imperial Vienna, wrzesień 1936.

Ujrzałem przed sobą wiedeńską kawiarnię, usłyszałem szum rozmów. Dziennikarzy dyskutujących żywo w oparach dymu papierosowego przy stole z gazetami. John Gunther wpisywał dedykację do książki, którą trzymam teraz w ręce. Nieznany mężczyzna patrzył na niego.

Szybko przewracałem kartki, żeby odnaleźć strony wskazane przez Gunthera. Kim był George Nypels?

Na stronie 197 znalazłem krótką odpowiedź: „a Dutch correspondent”.

W 1925 roku Benito Mussolini – pisze Gunther – przechodził przez lobby hotelu w Lozannie. Włoski dyktator właśnie podpisał traktat międzynarodowy. Dziennikarze zaczepiali go i zadawali mu pytania. Mussolini pokłócił się z angielskim reporterem i wyzwał go od komunistów. Anglik zaprzeczał i twierdził, że jest socjalistą. „Ha” odpowiedział Duce wyniośle „then I am mistaken”. Na co holenderski korespondent George Nypels krzyknął: „And it is not the first time!” Wszyscy zaczęli się śmiać, dyktator wyszedł cichcem.

Szukam strony 314: Rok 1934. Ten sam George Nypels był obecny przy nieudanym zamachu nazistów w Wiedniu. Gunther pisze o nim „Nypels of the Amsterdam Handelsblatt”. Jest jednym z niewielu dziennikarzy, który z bliska widzieli śmierć austriackiego kanclerza Dolfussa – Nypels obserwował wydarzenia stojąc tuż przed budynkiem.

Nyples był ważnym źródłem wiadomości dla Gunthera.

George Nypels był widocznie poszukiwaczem sensacji, i to skutecznym. Podróżnikiem. O ile zrozumiałem korespondentem liberalnej gazety amsterdamskiej Algemeen Handelsblad, która zmieniła potem tytuł na NRC Handelsblad. Zaintrygował mnie. Kim on właściwie był?

Znalezienie odpowiedzi trwało dziesięć lat. Przez pierwszych kilka lat tu i tam szukałem wiadomości o Nypelsie, ale nic nie znalazłem. W Wiedniu, z książką Gunthera w ręce, poszedłem odwiedzić kawiarnię Imperial. Okazało się, że należy do luksusowego hotelu Imperial, zbudowanego jeszcze w czasach cesarstwa. Kawiarnię akurat przebudowywano, więc nie mogłem wejść do środka. Poczułem jednak dreszcz historii – książka znalazła się z powrotem w miejscu, gdzie Gunther ją podpisał.

Cztery lata temu, tymczasem przeprowadziłem się do Amsterdamu, wystukałem w wyszukiwarce Google „George Nypels”. Ku mojemu zdziwieniu na ekranie pojawił się link do archiwum gminy Maastricht, które zostało zdygitalizowane. Okazało się, że w archiwum znajduje się niewielkie archiwum Nypelsa, nie zinwentaryzowane. Kilka dni potem kartkowałem piętnaście grubych albumów, pełnych powklejanych stron gazetowych z reportażami Nypelsa. Prawie wszystkie pochodziły z gazety Algemeen Handelsblad. Każdy artykuł został starannie wycięty i wklejony, trzy kolumny na stronie. Piórem dopisywano datę publikacji.

Albumy obejmowały całą karierę dziennikarską Nypelsa, od 1910 do 1946 roku. Patrzyłem na całkiem zapomniane wiadomości o spornych kwestiach w Europie, na opisy zdarzeń, których konsekwencje odczuwamy do dzisiaj. Na nazwy miejsc i obszarów, które do teraz stanowią ogniska zapalne i ośrodki władzy. Przez tekst przewijały się historyczne nazwiska: Karl Liebknecht, Benito Mussolini, Mustafa Kemal, Adolf Hitler.

Zacząłem czytać. Zanim się zorientowałem znajdowałem się w Berlinie roku 1918, w środku powstania komunistów.

 

Dziennikarskim nosem prosto w rewolucyjny chaos

Berlin, grudzień 1918

– Przepraszam, czy pani jest może Różą Luksemburg?

Typowa nihilistka, jakby prosto wyjęta z rosyjskiego filmu, to może być ona.

Dziewczyna, która otworzyła drzwi z napisem Związek Spartakusa śmieje się mile połechtana. Niestety, towarzyszka Luksemburg jest nieobecna.

– A Herr Liebknecht, jest z pewnością obecny?

A, tak. Genosse Liebknecht jest obecny. Dziewczyna przygląda się uważnie trójkątnej twarzy przybysza. Na głowie ma melonik, nosi dopasowany płaszcz i biały, jedwabny szalik. Prawdziwy panicz.

– George Nypels – przedstawia się przybysz – dziennikarz holenderskiej gazety burżuazyjnej Algemeen Handelsblad. Jestem tu, żeby śledzić berlińską rewolucję. Chciałbym poznać poglądy komunistów.

Trzydziestotrzyletni reporter pokazuje swoje papiery. Dziewczyna studiuje je uważnie. Nypels może wejść do środka.

Jest niedziela 8 grudnia 1918 roku. W Niemczech panuje chaos. Kraj przegrał pierwszą wojnę światową i od czasu zawieszenia broni 11 listopada zapełnia się oddziałami żołnierzy powracających z frontu zachodniego. Niecały miesiąc wcześnie niemiecki cesarz Wilhelm II abdykował i uciekł do Holandii. Zwycięzcy – Anglia, Francja i Stany Zjednoczone, nazywani w skrócie Ententą – żądają jego ekstradycji. 9 listopada koalicja umiarkowanych i radykalnych socjalistów pośpiesznie ogłosiła początek rewolucji i utworzyła prowizoryczny rząd. […]

Wszyscy zadają sobie pytanie, czy Niemcy przekształcą się w kraj liberalnej demokracji, czy w państwo sowieckie na wzór Rosji. W całym kraju wygłodzeni robotnicy i żołnierze tworzą „sowiety”. Żądają samorządów robotniczych, a władze częściowo spełniają ich prośby. Jednak wielu ludziom to nie wystarcza, regularnie wybuchają zamieszki. Kraj stoi na granicy wojny domowej.

Wszystko zależy od tego, co wydarzy się w Berlinie. Czy Spartakiści – niemieccy komuniści – zaakceptują rząd, czy sami sięgną po władzę?  Wydaje się, że ich przywódcy, dziennikarka Róża Luksemburg i polityk marksistowski Karl Liebknecht zmierzają do drugiej rewolucji, czysto komunistycznej.

Jeśli im się uda, to Niemcy staną się po Rosji drugą republiką bolszewicką w Europie.

Zagranica w napięciu obserwuje wydarzenia. Jak daleko czerwona plama rozleje się na mapie Europy?

 

Nypels wchodzi do siedziby Związku Spartakusa.  Już od trzech dni jest w Berlinie i po długich poszukiwaniach udaje mu się przez redakcję partyjnej gazety radykalnych socjalistów Rote Fahne zdobyć adres tej siedziby. Jest w środku. W jednym ze swoich reportaży dla Algemeen Handelsblad pisze triumfalnie: udało się, „dziennikarskim nosem trafiłem prosto w rewolucyjny chaos!”

Rozgląda się wokół: „Marynarze, czerwonogwardziści, panienki w reformowanych sukniach i krótko obciętych włosach wyprzedzają mnie na korytarzu, biegną do telefonów i patrzą podejrzliwie”.

Dziewczyna o nihilistycznym wyglądzie bierze wizytówkę i informuje go, że nie ma wielkich szans na spotkanie. Towarzysz Liebknecht jest bardzo zajęty przygotowaniem marszu protestacyjnego.  Dwa dni temu oddziały rządowe, w tym socjaliści, strzelali do Spartakistów. W rezultacie padło szesnaście ofiar.

Nypels wie o marszu. Dlatego przyszedł do siedziby. Taki marsz może się skończyć fatalnie dla przywódców komunistycznych, więc lepiej już teraz przeprowadzić z nimi rozmowę.

Otwierają się drzwi. Stoi w nich Liebknecht, jedyny poseł niemiecki, który w 1914 roku głosował przeciwko wojnie. Opiera się o krzesło i żywo gestykuluje w kierunku swoich rozmówców. „Nie będziemy się tłumaczyć” krzyczy „Nikt nie może żądać od nas tłumaczeń; my robimy rewolucję…” Drzwi znowu się zamykają.

W chwilę potem czterdziestoośmioletni komunista pojawia się na korytarzu. „Jest widocznie bardzo wzburzony” pisze Nypels „na jego smagłej twarzy błyszczą krople potu”. Mimo to Liebknecht kłania się uprzejmie i spokojnie przedstawia dziennikarzowi. Rewolucjonista wygląda starzej niż na portretach, które widział Nypels. „Zza dużych złotych okularów najchętniej patrzy obok ciebie, trochę wstydliwie i nerwowo, ale jego głos jest twardy, ma coś z fanatyzmu, nieustępliwości”.

Liebknecht odmawia wywiadu z Nypelsem. Mówi, że nigdy nie odpowiada na pytania, nigdy nie pozwala się fotografować i nigdy niczego nie podpisuje.

– Same zaprzeczenia panie Liebknecht – wtrąca Nypels  – Może pan powiedzieć co pan w takim razie jest gotów uczynić?”

– Robię rewolucję, to wystarczy!

– Ale jak.

– Może pan przeczytać w Rote Fahne. Podpisuję się pod wszystkim, co oni piszą.

– Tam piszą między innymi, że w ciągu paru dni zostanie pan prezydentem komunistycznych Niemiec?

– Tak, to prawda.

– Czyli potwierdza pan, że zostanie pan prezydentem?

Ale Liebknecht nie daje się wciągnąć w rozmowę. Odsyła Nypelsa do „Rote Fahne” i oświadcza, że nie ma nic specjalnego do powiedzenia. Rozmowa jest skończona. Marksista żegna się szybkim uściskiem dłoni.

Szczery i dobrze wychowany człowiek, dochodzi do wniosku Nypels. I jednocześnie twardy rewolucjonista: „Potrafię sobie wyobrazić, że w pewnym momencie zleciłby mnie zgilotynować”. Wszystko jest u niego podporządkowane zaborczej idei rewolucji: „Berlin musi zapłonąć ogniem rewolucji i ten ogień musi się przenieść na całe Niemcy, na całą Europę i na cały świat. I wtedy ta mniejszość, mniejszość z karabinami maszynowymi i granatami zbuduje dla nas nową, wspaniałą przyszłość.” „Ich danke” ironizuje burżuj Nypels.

 

Górny Śląsk i Polska, czerwiec 1919

Niemcy uważają plan dziennikarza za pomylony. Komu przychodzi do głowy pomysł przekraczania linii demarkacyjnej z Polską? Polacy to oszuści i mordercy. Od Berlina do Mysłowic wszyscy go ostrzegają: Sie werden erschossen werden.

Ale to nie powstrzymuje Nypelsa. Przeczuwa konflikt, który jest świetną okazją do pracy dla „prawdziwie niezależnego dziennikarza”. Niemcy i Polska kłócą się o Górny Śląsk, bogaty, przygraniczny obszar przemysłowy w południowo wschodnich Niemczech. Skład etniczny regionu jest tak skomplikowany, że aliantom w Wersalu jeszcze nie udało się podjąć decyzji co do przebiegu granicy między dwoma państwami. Dlatego zdecydowali niedawno o zorganizowaniu referendum, żeby ludność sama zdecydowała do jakiego kraju chce należeć. Tymczasową granicę tworzy rzeka Brynica, płynąca w poprzek regionu. Po obu jej stronach wciąż wybuchają konflikty.

W 1918 roku Polska przeżywała jedną z największych przemian. Siedem miesięcy wcześniej kraj uzyskał niepodległość. Po rozbiorach dokonanych przez Austrię, Rosję i Prusy w końcu XVIII wieku Polska nie istniała przez ponad sto lat. Młode państwo potrzebuje pieniędzy i dlatego zmierza do przejęcia niemieckich zapasów węgla i rudy na Górnym Śląsku, Nypels wyczytał to w prasie holenderskiej, w domu. A co gorsze: przez kraj przetacza się fala antysemityzmu. Jeśli ten „dziki kraj pogromów” przejmie Górny Śląsk, to wielu Żydów będzie musiało za to zapłacić. Nypels nie daje wiary tym pogłoskom. Pod koniec czerwca 1919 roku pisze o swoich wątpliwościach we wstępie do trzynastoczęściowej serii „Na Górnym Śląsku i w Polsce”. Chce się przekonać, czy te pełne paniki opowieści odpowiadają rzeczywistości.

Na początku czerwca 1919 roku jedzie pociągiem przez Berlin do Katowic, stolicy Górnego Śląska. Wierny swoim zwyczajom, próbuje zatrzymać się w najdroższym hotelu w mieście – Prinz Joachim. Dostaje pokój nr 46. Zostawia bagaże i udaje się na spotkanie z bogatym przemysłowcem, który według jego znajomych z Berlina może go dokładnie poinformować o sytuacji w regionie.

Zanim rozmowa zaczyna się rozkręcać, dzwoni telefon. Złowieszcza wiadomość: most, którym Nypels godzinę wcześniej przejechał pociągiem, został wysadzony w powietrze. Przerażony Nypels pyta kto jest sprawcą, niemieccy spartakiści czy polscy szpiedzy? W takich sytuacjach krążą zazwyczaj dwie teorie, odpowiada przemysłowiec: według niemieckich patriotów to Polacy wysadzili most w powietrze, żeby utrudnić ruchy oddziałów niemieckich.  Polacy z kolei próbują udowodnić, że Niemcy chcą zapobiec przejęciu przez polskie władze ważnych węzłów komunikacyjnych. Nypels wzdycha, od razu wpadł w sam środek konfliktu.

Przez następne dni zwiedza okolicę Katowic. Z okien pociągów, dorożek i samochodów podziwia piękne łany zbóż, a w tle widzi trujące opary wydobywające się z licznych kominów fabrycznych. Prawie nic nie zostało ze sławnych dawniej borów śląskich. Pozostałe po nich drzewa wyglądają mizernie w obliczu „narośli fabrycznych”.

Górnicy i hutnicy cierpią straszną biedę z powodu kryzysu gospodarczego. Niewiele pozostało z nowoczesnych osiedli robotniczych, szpitali i łaźni, z których Górny Śląsk był znany. Dyrektorzy fabryk opowiadają dziennikarzowi o strajkach, zwolnieniach, zamykaniu fabryk, olbrzymim wzroście cen i szabrowaniu. Większość z nich boi się przyłączenia do Polski. Polacy nie są zdolni do zarządzania fabrykami i cały region popadnie w biedę.

Jeżdżąc po wsiach Nypels jest świadkiem przerażających widoków. „Bielizny chyba nikt już nie ma. Brudne, zużyte ubrania nosi się na gołe ciało, wszyscy chodzą na bosaka, a twarze wielu ludzi zdradzają niedożywienie”. W osadzie Zaborze spotyka blade dzieci z wielkimi głowami, chwieją się na rachitycznych nogach – to oznaki głodu.

Niektórzy dyrektorzy próbują przekonać go o zbawiennej roli postępu technicznego. Niedaleko Katowic zwiedza fabrykę cynku. Dzień jest upalny, a spoceni pracownicy uwijają się wokół wielkich, gorących pieców.

Opary siarki wywołują duszności u chorego na astmę Nypelsa. „Z dumą pokazywano mi najnowszy wynalazek. Piec, w którym ruda obraca się mechanicznie i robotnicy nie muszą jej już mieszać wielkimi żelaznymi mieszadłami, a podczas tej czynności byli zwykle poddani działaniu wyziewów siarki. Wspiąłem się, żeby podziwiać wspaniały wynalazek niemieckich inżynierów. Pośrodku olbrzymiej, obracającej się maszyny, przy czterech silnikach elektrycznych, stało czterech pracowników, pracujących w piekielnej temperaturze”.

Nypels dochodzi do wniosku, że ludność Górnego Śląska zajmuje się tylko przeżyciem. Nawet pochodzenie etniczne nie ma znaczenia. Ono i tak jest niewyraźne. Obere Zehntausend, właściciele ziemscy, przemysłowcy i wyżsi urzędnicy są Niemcami i w referendum będą głosowali na Niemcy. Jednak większość ludności czuje się po prostu Ślązakami, nie mówią po polsku ani po niemiecku, ale mieszanką języków, śląską gwarą. Nypels nie ma iluzji co do ich lojalności: zagłosują na tego, który im się bardziej opłaci, na każdego demagoga, który obieca im koniec głodu. „Dajcie mi władzę na Górnym Śląsku i wagony boczku do dyspozycji, a gwarantuję państwu, że wygłodzona ludność zagłosuje na każdą narodowość, która pasuje panom z Wersalu: na Kamczatkę, Afganistan, Niemcy czy Polskę”.

[…]

Niemiecki policjant, który aresztuje go przy próbie nielegalnego przekroczenia granicy na rzece Brynica, śmieje się Nypelsowi prosto w twarz, kiedy ten upiera się, że uda mu się przekroczyć granicę. […]

13 maja 1919 roku Nypels wdaje się w rozmowę z polskim oficerem po drugiej stronie zniszczonego do połowy mostu dla pieszych w centrum Mysłowic. Przez barykadę opowiada Polakowi jak straszne historie krążą o jego rodakach. Mówi prowokująco, że wszyscy uważają, iż Polacy dokonują pogromów na Żydach, obcinają im brody i że Żydzi są kopani i bici na ulicach. Oburzony polski porucznik udaje się na naradę do swoich. Wraca z pomyślną nowiną: Nypels ma się stawić jutro rano przy moście.

14 czerwca Hauptmann Kitscher, komendant wojskowy Mysłowic, osobiście odprowadza holenderskiego korespondenta do zburzonego mostu na Brynicy. Wdrapują się po ruinach do figury Maryi pośrodku mostu i rozstają się. Nypels czuje się trochę nieswojo. Nie wie co go czeka.

Podchodzi do niego polski oficer i pozdrawia go uprzejmie. Razem przechodzą przez barykadę i druty kolczaste na drugą stronę mostu. „I dotarłem do Polski” – melduje tryumfalnie Nypels dwa tygodnie później w gazecie. – „Wbrew zapewnieniom władz i policji niemieckiej, żadna kula nie przeszyła mi płaszcza, stałem na placu targowym w Modrzejowie i podziwiałem pierwszą polską wioskę żydowską”.

Widok nie był imponujący. Modrzejów było skupiskiem ruder. Na ulicach leżało pełno śmieci, atmosfera była przesycona smutkiem. Nypels patrzy jeszcze na Mysłowice. Porządne domy na wzgórzu wzdłuż rzeki, pośrodku duża synagoga. Zaczyna dostrzegać różnicę między Polską i Niemcami.

[…]

Po szaroniebieskim mundurze francuskich sił zbrojnych oficera poznaje, że ma do czynienia z armią Hallera. […]

Widocznie teraz oddziały Hallera, składające się z polskich żołnierzy i francuskich „doradców” patrolują granicę z Niemcami.

Nypels przygląda im się nieufnie. Po głowie chodzą mu niemieckie historie o plądrowaniu, podpaleniach i morderstwach. Porucznik okazuje się bardzo miłym człowiekiem, traktuje go niezwykle uprzejmie. Nypels od razu czuje do niego sympatię. Sympatia wzrasta, kiedy widzi jak poprawnie porucznik obchodzi się ze swoimi żołnierzami. Po zniszczonych mundurach poznaje, że brali oni udział w wielu walkach, w armiach zarówno austriackiej, niemieckiej jak i rosyjskiej. Ku uciesze Nypelsa żołnierze energicznie stukają obcasami, kiedy przechodzi obok nich z porucznikiem.

Trochę później Nypels jedzie powozem, okropną wiejską drogą, do pobliskiego Sosnowca. Pola są zakurzone i źle utrzymane, stanowią duży kontrast wobec pól pełnych zbóż w Niemczech. Drogą idą polscy robotnicy, żołnierze i Żydzi – z brodami.

– Przecież musieli je zgolić? – pyta zdziwiony Nypels porucznika i żydowskiego furmana. Obaj wybuchają śmiechem – to są niemieckie plotki.

„Mój opiekun próbował mi wyjaśnić i dobrze go zrozumiałem: Żydzi w Ameryce, Żydzi we Francji, dobrzy Żydzi, synagogi, szabas, wszystko, ale porządnie ubrani, jak pan i ja, nie nosić brody. Żołnierze Hallera powiedzieć po powrocie, brody, pejsy i kaftany nie potrzeba. Ale polscy Żydzi uparci, chcieć nosić brody, powiedzieć generał Haller i oficerom, nie ruszać bród. Zgoda, brody zostać, ale brody brzydkie i brudne, niebezpieczne na tyfus”.

Oficerowie w Sosnowcu siadają do obiadu. Komendant, major, zaprasza Nypelsa do stołu, o ile ma ochotę na á la fortune du pot, żartuje po francusku, bo nie liczono na gościa. Przy stole panuje domowa atmosfera, żona lekarza wojskowego serwuje posiłek.

Sympatyczni Francuzi  i ich bardziej oficjalni polscy koledzy znowu robią na Nypelsie bardzo dobre wrażenie. Mówi im, jak jest tym zaskoczony. Niektórzy oficerowie śmieją się, inni, wyraźnie zatroskani, zaczynają wypytywać. Postanawiają, że powinien lepiej poznać ich kraj. Po południu zawiozą go do pułkownika regimentu w Będzinie. Nie ma co prawda dokumentów, ale pułkownik na pewno się o nie postara.

Nypels kieruje rozmowę na przemoc wobec Żydów. Oficerowie natychmiast przyznają, rzeczywiście, zamieszki miały miejsce. Tłumaczą jednak, że w ostatnich miesiącach wiele Polaków wraca z emigracji na Zachodzie i są zdecydowani jak najszybciej zmodernizować kraj. Czy potrafi wyobrazić sobie ich złość, kiedy widzą, że polscy Żydzi, w przeciwieństwie do Żydów amerykańskich i francuskich, wcale nie wyglądają nowocześnie? Poza tym niemieccy prowokatorzy rozsyłają po świecie plotki, że brody są źródłem tyfusu. Na dodatek żydowscy handlarze zaczęli oszukiwać powracających żołnierzy na kursach walut i ogromnie zawyżali ceny. Nic dziwnego, że sytuacja wymknęła się spod kontroli. Przyznają, że polscy bandyci pogorszyli sytuację, plądrując żydowskie sklepy. Ale Żydzi z kolei rozdmuchiwali każdy incydent do nieprawdopodobnych rozmiarów. Krótko mówiąc, nie ma to nic wspólnego z pogromami. A teraz nieporozumienia się skończyły, generał Haller rozkazał stłumić wszelkie objawy przemocy wobec Żydów.

Nypels stwierdza, że nie mogą przecież zaprzeczyć, iż antysemityzm wciąż dominuje wśród Polaków. A co w tym dziwnego – odpowiadają oficerowie. Niech Nypels zamieni porządnych holenderskich Żydów na tych nie po polsku ubranych i obco zachowujących się oszustów. Wtedy zobaczy jak szybko zniknie antysemityzm w Polsce, a zrodzi się w Holandii.

Nypels mimowolnie myśli o „o naszym kraju i niewątpliwej irytacji, jaką wywołują „karpaccy Żydzi” w poza tym całkowicie wolnej od antysemityzmu Holandii, irytacji odczuwalnej nawet w holenderskich kręgach żydowskich. A przecież ci karpaccy Żydzi to „arystokracja” w kraju ich pochodzenia. Ludzie, którzy mieli dosyć pieniędzy, aby odbyć daleką podróż do Scheveningen, Rotterdamu czy Amsterdamu. „I przypomniałem sobie, jak ja, który nie jestem przeciwnikiem naszej szerokiej tolerancji, zauważyłem w kręgach giełdowych, które bezpośrednio stykały się z kilkuset przedstawicielami karpackich Żydów, wrogą postawę wobec tych polsko-rosyjskich Żydów. A w Polsce mieszka ich trzy miliony, nasi „karpaccy Żydzi” należą do najbogatszych dziesięciu procent tej populacji…”

Przytłoczony tym co usłyszał, Nypels spędził popołudnie w powozie do Będzina. Po drodze wędrowali Żydzi z brodami, w kaftanach i myckach, bogaci Żydzi mijali ich w powozach. Żołnierze i cywile nie zwracali na nich uwagi, ludzie chodzili obok siebie jak na Kalverstraat w Amsterdamie. Nypels nie wyczuwał ani strachu ani agresji wśród ludności. Może się nienawidzą, ale o żadnych pogromach nie ma mowy, dochodzi do wniosku.

Po południu rozmawia z pułkownikiem, dowódcą garnizonu w Będzinie, który znowu okazuje się bardzo dobrze wychowanym człowiekiem, z „tą prawdziwą arystokratyczną uprzejmością”, która przypomina Nypelsowi Hiszpanów. Od razu się dogadują, pułkownik także chce przekonać Nypelsa, że Polacy nie są takimi barbarzyńcami „jak przedstawiają ich Niemcy i Żydzi”. Dziennikarz bez problemu uzyskuje pozwolenie na podróż wieczornym pociągiem do Krakowa, gdzie znajduje się kwatera główna generała Hallera.

Dzień spędza na spacerze po „żydowskim mieście” Będzinie. Nie wierzy własnym oczom: „brudna masa obskurnych domów, ponura i strasząca chorobami”. Wszystko śmierdzi, duży plac targowy jest okropnie brudny. Jest szabas i w mieście jest tłoczno. Żołnierze garnizonu patrolują ulice. Nypels już się nie dziwi: nie widać żadnego napięcia, panuje spokój. Żydowskie dziewczyny ukradkiem podziwiają żołnierzy w pięknych, szaroniebieskich mundurach.

Wieczorem na dworcu w Będzinie Nypels zauważa nagle coś, co wygląda na prześladowanie Żydów. Żołnierze spacerują po peronach, ale Żydzi muszą czekać za drutem kolczastym. Kiedy jednak sam wchodzi na peron, żołnierze zawracają go – wszyscy obywatele muszą czekać za drutami na nadejście pociągu. Nypels przyłapuje się na tym, że o mały włos nie napisał do holenderskiej gazety, iż Polacy otwarcie dyskryminują Żydów. Trzeba uważać.

[…]

W Krakowie Nypels każe się zawieźć do najdroższego hotelu w mieście, Francuskiego. Stacjonuje w nim wojsko, podobnie jak w hotelu Polskim. Dziennikarz jeździ po całym mieście i nigdzie nie może znaleźć noclegu, na koniec sam dorożkarz nie wie, gdzie go zawieźć.

Zdesperowany i okropnie zmęczony Nypels zaczepia polskiego porucznika. Okazuje się on „prawdziwym polskim szlachcicem”. Zabiera go do szpitala wojskowego w Krakowie, gdzie nocuje jego pułk. Niewielki problem: drzwi budynku są zamknięte. Muszą przełazić przez płot. […]

Następnego ranka udaje się do urzędu wojewódzkiego Galicji. […] Wojewoda każe sekretarce umówić Nypelsa po południu na wywiad z Hallerem. Ponadto rezerwuje mu miejsce w wagonie sypialnym pociągu do Warszawy, żeby holenderski dziennikarz mógł zasięgnąć języka w stolicy.

Nypels stawia się o wpół do trzeciej w kwaterze głównej Hallera. Komendant właśnie bierze udział w uroczystości na jego cześć, zorganizowanej przez szkoły. Zaprasza holenderskiego gościa na podium, ma miejsce obok siostry Hallera. Generał, o żółtawej twarzy pooranej bruzdami, przysłuchuje się piosenkom bez żadnego wzruszenia. Nypels zauważa, że „ma wyraźnie mongoidalne rysy”, „ze wszystkich sławnych Holendrów najbardziej przypomina Frederika van Eeden”. „Nie ma w sobie nic ze szlacheckich, rasowych ruchów, które sprawiają, że polscy dżentelmeni tak uderzająco przypominają Hiszpanów”.

Generał rozluźnia się po przejściu do prywatnych apartamentów. Płynnym francuskim energicznie potępia antyżydowskie wystąpienia, o których Nypels słyszał wcześniej. Powracające oddziały żołnierzy czuły się oszukane przez żydowskich handlarzy i waluciarzy i niestety doszło do zamieszek. Jednak te „pogromy” były tylko ordynarnymi bójkami, to, że zginęli w nich Żydzi było nieszczęśliwym przypadkiem. Zagraniczni wrogowie Polski, nawiasem mówiąc sami syjoniści, prowadzą oszczerczą kampanię wobec nowopowstałego państwa. Haller dodaje jeszcze, że w kraju roi się od komunistycznych prowokatorów i szpiegów, w większości pochodzenia żydowskiego.

Nypels nie jest o tym przekonany, jak pisze później w Algemeen Handelsblad. Często słyszał, że wszyscy Żydzi to komuniści i szpiedzy, nawet w Monachium i Budapeszcie i uważa, że jest to gruba przesada. Zamieszki na pewno nie były takie niewinne i usprawiedliwione, jak je opisywał generał. W Polsce bezsprzecznie panuje antysemityzm, na pewno odgrywał w tym rolę. Przyznaje jednak, że na ulicach panował spokój, swoje wątpliwości rozstrzyga na korzyść generała: „Haller jest inteligentny i „robi co może, nie z miłości do Żydów, tego nie można oczekiwać od polskiego patrioty, ale z miłości do swojej ojczyzny, chce oszczędzić Żydom problemów”.

Kiedy Nypels wraca do salonu, czekają tu na niego siostra generała Hallera z kilkoma młodziutkimi kuzynkami. Chcą pokazać holenderskiemu dziennikarzowi Wawel, twierdzę w centrum Krakowa, mieszczącą katedrę i zamek, a przede wszystkim pokazać mu groby polskich królów. Towarzystwo rusza w drogę wojskowym samochodem.

 

Na Wawelu panuje tłok. Chłopi i chłopki kręcą się po ciemnych katakumbach katedry i całują z namaszczeniem królewskie groby. Siostra Hallera służy za przewodnika. Z entuzjazmem opowiada o prześwietnej historii Polski, o czasach średniowiecza, kiedy to Polska była wielkim królestwem. Najpierw po francusku, ale kiedy widzi, że jej rodacy patrzą na nią z podziwem zaczyna mówić po polsku.

Nagle zaczyna śpiewać jakąś polską pieśń. Powolna, smutna melodia roznosi się po krypcie. Chłopi przyłączają się do śpiewu. Nypelsa ogarnia wzruszenie – czuje jak intensywnie Polacy przeżywają swoją nową niepodległość. „Jeszcze nigdy nie widziałem, żeby naród tak głęboko przeżywał miłość do ojczyzny, żeby był tak szczęśliwy z odzyskania wolności”.

Siostra Hallera zatrzymuje się przy grobie Kazimierza Wielkiego: „To święty, mówi, wielki król, który sprowadził Żydów do Polski …. Co za nieszczęście dla naszego kraju, proszę pana”.

„Może król był bardziej tolerancyjny niż współczesna Polska, proszę pani?” – odpowiada Nypels.

Kobieta napada na Nypelsa. Żydzi okazali się nadzwyczaj niewdzięczni wobec kraju, który ich przyjął w chwili, kiedy wszyscy ich wypędzali. A teraz stanowią zagrożenie dla narodu!

Korespondenta ogarnia nieprzyjemne uczucie. Radość z niepodległości ma widocznie odwrotną stronę. Dokąd zmierza ta Polska, zastanawia się później ze smutkiem. Przepaść między grupami etnicznymi jest olbrzymia. I chyba nikt nie szuka porozumienia. „Biedni idealiści”, wzdycha Nypels, „uważają, że to była ostatnia wojna, że teraz już zawsze będzie panował pokój”.

Wieczorem Nypels zauważa coś, co jego zdaniem stanowi źródło problemów: Na peronach roi się od żydowskich uchodźców. Są częścią armii Żydów, wygnanych w czasie wojny światowej z Rosji do Galicji. Cały czas uciekają.

Ten tłum „przyprawia o dreszcze. Biedni, przeganiani Żydzi, całe rodziny brudnych, nędznych wraków ludzkich, słabych i chorych, przemieszczają się ze swoją biedą następne kilometry, uciekając przed głodem i chorobami, żeby odkryć, iż te znowu ich dopadają. Na całej drodze cierpienia zostawiają ciała swoich zmarłych – nie ma nikogo, kto ocaliłby tych nieszczęśników”.

Nypels wsiada do pociągu w ponurym nastroju. Tam czeka go niespodzianka, dzieli przedział z posłami, katolickim i żydowskim. Jadą na posiedzenie sejmu. Nie są przyjaciółmi. Przez cały wieczór próbują kolejno przekonać Holendra do swoich poglądów. Narzekają na brak rzetelnej polskiej prasy i oskarżają się nawzajem o nienawiść rasową. Jednak nie potrafią wytłumaczyć, dlaczego tysiące uchodźców cierpi taką straszną biedę, dlaczego spotyka się takie sceny jak na dworcu. „Ludzkość nie wypełnia swojego obowiązku”, konkluduje gorzko Nypels. „Oni nic nie robią i Europa nic nie robi”.

 

W Warszawie bieda jest nawet gorsza niż w Krakowie. Na tramwajach wiszą „grona” śmierdzących biedaków, odzianych w szmaty. Kontrast z luksusowym hotelem Bristol, w którym się najpierw zatrzymuje, jest prawie nie do zniesienia. Spacerują tu eleganccy panowie z misji wojskowych i dyplomatycznych, a w holu można znaleźć wszystkie europejskie gazety, południowe owoce, papierosy, cygara, alkohole, mydło i perfumy. Hotel jest pełny, Nypels znajduje nocleg w innym miejscu.

Dziennikarz szuka kontaktu z przedstawicielem polskich Żydów, żeby wysłuchać jego stanowiska. Społeczność żydowska dzieli się na dwie grupy: syjonistów, którzy przestrzegają żydowskich tradycji i  kultury i mówią swoim językiem, oraz zasymilowanych Żydów, którzy uważają się za polskich mieszkańców i tylko prywatnie są wyznania mojżeszowego. Nypels idzie do Wielkiej Synagogi Warszawskiej, imponującej budowli w centrum miasta.

Tam niejaki pan Poznański przedstawia mu program partii syjonistów. Żądają oni prawa do obchodzenia szabasu, edukacji w języku hebrajskim i jidysz, żydowskiej rady w gminach żydowskich i na obszarach zamieszkałych przez Żydów. I chcą równych praw dla Żydów i Polaków, nie tylko na papierze, ale także na ulicy. Poznański zgadza się w tym wypadku z amerykańskim prezydentem Wilsonem, który postulował w Wersalu status ochronny dla mniejszości żydowskiej w Polsce. To są bardzo rozsądne żądania, uważa Nypels.

Jednak o wiele więcej ma do powiedzenia na temat tego, co usłyszał tego samego dnia od niejakiego Bolesława Eigera, kupca i konsula Danii. Zdaniem Nypelsa jest on dowodem na to, że Żydzi w Polsce mogą odnosić sukcesy. Kolekcja polskiego malarstwa w konsulacie wywiera na nim duże wrażenie.

Sympatyczny Eiger opowiada mu skąd, jego zdaniem, wziął się problem antysemityzmu w Polsce. Rozpoczął się około roku 1900, kiedy mnóstwo Żydów wypędzonych z rdzennej Rosji przybyło na tereny zaboru rosyjskiego. Polacy poczuli się zagrożeni taką ilością uchodźców, którzy przynieśli ze sobą obcą, żydowsko-rosyjską kulturę i nie byli gotowi zasymilować się z polskim społeczeństwem. Założyli Żydowską Partię Narodową, żeby dodać siły swoim żądaniom. To znacznie wzmocniło antysemityzm wśród Polaków. Nacjonalistyczni Polacy w Galicji założyli Stronnictwo Narodowo Demokratyczne i propagowali politykę antysemicką.

Konflikt wybuchł z całą siłą na początku pierwszej wojny światowej. W 1914 roku Niemcy zajęli zabór rosyjski. Zmusili do współpracy mówiących zrozumiałym dla nich językiem Żydów. Propagowali język jidysz w szkołach, ponieważ przypominał niemiecki dialekt. Po odbiciu terenów polskich, Rosjanie rozstrzelali wielu Żydów pod zarzutem kolaboracji z Niemcami. Następnie deportowali ogromne rzesze Żydów na zachód.

Skutki były katastrofalne, opowiadał Eiger. Podczas ostatniej zimy po Warszawie wałęsało się 42 000 bezdomnych Żydów. Wielu innych biwakowało w 90 ośrodkach dla uchodźców w mieście. Antysemityzm wśród Polaków, którzy paradoksalnie uważali wszystkich Żydów za komunistów, wzrósł do niebywałych rozmiarów.

Jednak status chronionej mniejszości nie rozwiąże problemu, podkreślał Eiger. Doprowadzi do segregacji grup etnicznych. Jego zdaniem Żydzi są wierni Polsce. Żądają jedynie równych praw dla wszystkich mieszkańców kraju.

Nypels zgadza się z nim. Status ochronny nie pomoże tej ogromnej rzeszy żydowskich uchodźców, twierdzi w swoim artykule. Tysiące ludzi umiera, nie znajdą szczęścia w gwarancji, że będą mogli używać języka jidysz. Te miliony Żydów czekają na rozwiązanie problemu, który jest za duży dla młodej i słabej Polski. Ponadto wrogość między obiema grupami etnicznymi uniemożliwia porozumienie w krótkim okresie czasu.

Nypels wzywa zachodnie mocarstwa do zaprzestania oszczerczej kampanii wobec Polski, otwarcia granic i przyjęcia rzeszy uchodźców. „Przeklinanie Polski jest tanie, lepiej wykazać się odwagą i coś zrobić w tej sprawie”, pisze w ledwo ukrywanym przekazie, skierowanym do holenderskich władz.

Żona konsula Eigera jest wspaniałym przykładem dla innych, ona stara się coś zrobić, dodaje korespondent. Jest przewodniczącą polsko-żydowskiego komitetu pomagającego uchodźcom. „A każdy kto w naszym kraju zakłada komitet zbierający pieniądze na pomoc nieszczęsnym, pozbawionym wszystkiego Żydom w Polsce, którzy żyją i umierają jak zwierzęta, wie w każdym razie, że te pieniądze pomagają ocalić ludzie życie, życie Żydów”.

Jeśli mogę coś dodać, pisze Nypels tuż przed wyjazdem z Warszawy, to „nie żałuję naprawdę bardzo dużego zmęczenia i niewygód tej podróży”.

[…]

Cynizm najgorszego rodzaju.

„Naprawdę nie wyrywają Żydom bród?” Po powrocie do Blaricum, około 21 czerwca 1919 roku, Nypels spotyka się z wieloma kontrowersjami w sprawie swoich reportaży. Jego wyważone uwagi na temat przemocy wobec Żydów w Polsce wywołały wzburzenie żydowskiej społeczności Holandii. Nypels notuje w pamiętniku, że żydowscy przywódcy zjawili się u redaktora naczelnego gazety i oskarżyli korespondenta o antysemityzm. Żądali zwolnienia Nypelsa i grozili masową rezygnacją z prenumeraty.

„Redaktor naczelny i dyrekcja bronili mnie przed atakami”, pisze Nypels. Poprosili żydowskich przywódców o dowody, ale nikt ich nie przedstawił. Ponadto wspiera go „znany Żyd z Amsterdamu, wielki przyjaciel, mój i gazety”. Społeczność żydowska nadal jest wzburzona, wiele osób rezygnuje z prenumeraty. Zdaniem Nypelsa wszyscy ją po jakimś czasie odnawiają.

[…]

 

Warszawa październik 1919.

Nypelsowi udaje się załatwić wywiad z premierem Paderewkim, który przyjmuje go w prywatnym apartamencie na Zamku Królewskim w Warszawie.

Od razu na początku następuje dziwna sytuacja. Maria Paderewska bierze płaszcz Nypelsa i sprawdza, czy ma on wszystkie guziki. Zdumiony Nypels dowiaduje się, że pani Paderewska postępuje tak zawsze, wobec żołnierzy i wobec gości zagranicznych. To jej hobby. Przyszywa guzik do jego jesiennego płaszcza. (pelisa demi-saison).

Nypelsowi nie udaje się wydobyć z premiera ani słowa na temat kryzysu, unika odpowiedzi na wszystkie pytania. Mimo to szybko wzbudza sympatię dziennikarza: rzadko zdarza się tak ciekawa, inteligentna rozmowa na tak wiele różnych tematów. Nypels jest całkowicie zauroczony, kiedy premier przez pół godziny gra dla niego na fortepianie,. We wspomnieniach Paderewski pozostanie „jedną z najsympatyczniejszych osób, jakie kiedykolwiek spotkałem”.

Nie przeszkadza mu to wątpić w polityczną przyszłość premiera. „Jestem ciekaw, czy Paderewski będzie jeszcze premierem, kiedy ten list dotrze do Holandii”.

 

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.

%d blogerów lubi to: