(Rozmowy) o współczesnej literaturze niderlandzkiej – strona prowadzona przez Fundację Literatura
„(…) powiedziałam mężczyźnie,/ który za mną szedł:/ spróbuj może mnie śledzić,/ kiedy to ja będę szła za tobą. Czy uda ci się zgadnąć,/ dokąd idę? (…)”. Lieke Marsman należy do tych nielicznych poetów, którzy zdają się przemawiać do wszystkich, od krytyków przez czytelników poezji po programistów, którym z zaskoczenia podetknie się wiersz pod nos (przetestowane!).
Wat ik mijzelf graag voorhoud (dosł. Co lubię sobie wypominać), debiutancki tomik Lieke Marsman, wywołał w 2010 roku spory szum w środowisku literackim. Młoda (rocznik 1990!) poetka otrzymała z marszu trzy prestiżowe nagrody. Posypały się artykuły, wywiady, zaproszenia na wieczory autorskie. I nic dziwnego, bo poezja Marsman jest bardzo przystępna, może nawet prosta, a jednocześnie nie ZA prosta. Surrealistyczne metafory mieszają się z rzeczywistością w sposób, który trafia do czytelnika – a przynajmniej do mnie – z pominięciem rozumu. Ot, czytasz – i w głowie pojawia się obraz. Tak, jak w zakończeniu prozy poetyckiej Kieren (Szczeliny):
(…)Więc grzebię w sobie, jakbym
składała się z ziemi. Gdzieś pomiędzy
tymi warstwami zapomnianych
dóbr, sprasowanych
w stary jak życie torf,
leży moneta ze srebra.
W 2014 Marsman wydała drugi tomik, De eerste letter (Pierwsza litera). Motywem przewodnim tych mrocznych, ale nierównych wierszy, jest strach. Sam w sobie, ale i w powiązaniu ze śmiercią i miłością, jak w Liefde in tijden van eenzaamheid (Miłości w czasach samotności):
Jak tak dalej będziesz robić, to powiem, że jesteś porwaną przez wodę
kanapką, nie mam tu na myśli błotnistej grzanki, ale
kromkę, która wpadła do zlewu. Jeśli dasz mi wybór,
to będę wątpić – różnica między strachem i miłością nie jest
faktem fizjologicznym, ale wynikiem psychologicznej
interpretacji, powiedziała przyjaciółka w terapii (…).
Bardziej spodobał mi się debiut Marsman. Ale i De eerste letter sprawia, że będę śledzić jej kolejne książki jak tajemniczy mężczyzna z poniższego wiersza…
Mężczyzna w kapeluszu (‘Man met hoed’)
Całą noc śledziłam dym
miasta, powiedziałam mężczyźnie,
który za mną szedł: spróbuj może mnie śledzić,
kiedy to ja będę szła za tobą. Czy uda ci się
zgadnąć, dokąd idę?
Przeczytałam w jakiejś książce, że kto ciągle
skręca w prawo, ten w końcu zawsze wraca do domu.
A co, jeśli wyruszasz z miejsca,
które nie jest domem, dokąd w takim przypadku
trafisz?
Wyruszyłam z domu w płaskim kraju.
Przeczytałam tam w książce,
że wewnątrz naszych ciał
panuje całkowita ciemność. Mrok. Pomyślałam:
skąd to wiadomo, skoro nie można tam zajrzeć?
Powiedziałam mężczyźnie, którego śledziłam,
że muszę iść do domu, zapalić światło
w płucach. Mogłam powiedzieć mu,
co myślałam, bo pisałam coś
w głowie. To było to.
Ktoś dał mi książkę
o równoległym świecie, oddalonym
o milimetr od naszej skóry.
Skóra: witraż, dzięki któremu
nasze organy nie rzucają cieni.
Mężczyzna skręcił w moją ulicę. Z okna
na rogu słychać było imprezę. Podszedł
do moich drzwi i się odwrócił.
Zapisałam: gdybym wierzyła w świat równoległy,
zbudowałabym w nim swój dom.
Gdybym wierzyła w siebie, ze śmiechem
czekałabym w nim na kanapie,
aż wrócę do domu.
Część dwunasta: L jak… Joris Luyendijk
Skąd się wziął alfabet subiektywny? Klik!