(Rozmowy) o współczesnej literaturze niderlandzkiej – strona prowadzona przez Fundację Literatura
Czy bitwa pod Grunwaldem powinna być pierwszą bitwą pod Tannenbergiem? Dlaczego „pantoffels” to nie pantofle, a dystyngowane damy chodzą w bamboszach z pomponikami? I po co ty właściwie żyjesz, Jürgen? Takie pytania stawiali sobie polscy tłumacze, biorący udział w warsztatach translatorskich w Amsterdamie.
Warsztaty zorganizował amsterdamski Dom Tłumacza (Vertalershuis), będący częścią Nederlandse Letterenfonds, holenderskiego instytutu promującego literaturę niderlandzką.
Vertalershuis co parę lat zaprasza tłumaczy z danego obszaru językowego na kilkudniową burzę mózgów. W listopadzie 2013 roku przyszła kolej na Polskę.
Prowadzenie warsztatów powierzono dwojgu doświadczonym tłumaczom. Alicja Oczko przełożyła na polski m.in. słynny Dziennik Anne Frank oraz książki Ceesa Nootebooma, Helli S. Haasse, P.F. Thomése, Mosesa Isegawy i Matthijsa van Boxsela.
Karol Lesman to z kolei człowiek-instytucja: od ponad trzech dekad przekłada na niderlandzki polską literaturę. Przetłumaczył około 50 książek, wśród nich m.in. powieści Wiesława Myśliwskiego, Tomka Tyrzny, Olgi Tokarczuk i Doroty Masłowskiej oraz poezję Różewicza i Szymborskiej. Obecnie pracuje nad swym opus magnum, przekładem „Lalki” Bolesława Prusa.
Także wśród uczestników warsztatów znalazło się parę osób z bogatym dorobkiem translatorskim, jak choćby Małgorzata Diederen-Woźniak (m.in. W Europie i Most Geerta Maka czy Joe Speedboat Tommiego Wieringi). Wkrótce ukaże się jej kolejny przekład. Książkę Het zijn net mensen (w Polsce wydawca zmienił tytuł na szokujące Szokujące fakty z życia reportera) Małgorzata Diederen-Woźniak przełożyła wspólnie z Anną Rosłoń – również uczestniczką tegorocznych warsztatów.
Dzięki Łukaszowi Żebrowskiemu dzieci w Polsce poznały klasykę niderlandzkiej literatury dziecięcej, serię książek Jip en Janneke (w Polsce Julek i Julka). Łukasz Żebrowski przełożył też Utracony raj Ceesa Nootebooma, a obecnie pracuje nad tłumaczeniem Gestameld liedboek Erwina Mortiera.
Również Ella Osuch, kolejna z uczestniczek, tłumaczyła niegdyś Nootebooma (Rytuały). W Literaturze na świecie ukazało się jej tłumaczenie Ostatniego papierosa Willema Frederika Hermansa.
W trzydniowych warsztatach (21-23.11) w Amsterdamie uczestniczyli także Anna Maria Boland oraz niżej podpisany.
Tirza i Bałtyckie dusze – fragmenty tych dwóch książek posłużyły uczestnikom Vertaalworkshop Nederlands-Pools za inspirację do czasem burzliwych dyskusji. Tytuły wybrano nieprzypadkowo: oba ukażą się wkrótce w Polsce, a autorką przekładu Bałtyckich dusz jest Alicja Oczko – czyli jedna z prowadzących warsztaty.
Uczestnicy mogli więc zobaczyć na ile ich własne propozycje przekładu pokrywały się z tłumaczeniem, które wkrótce ukaże się w Polsce. Żeby było zabawniej, w piątek w Vertalershuis pojawił się sam Jan Brokken, autor Baltische zielen. Jeśli któregoś z problemów translatorskich nie udało się wyjaśnić w dyskusji uczestników z tłumaczką Brokkena oraz z Karolem Lesmanem, wątpliwości rozwiać mógł sam pisarz.
Brokken, bądź co bądź człowiek bardzo zajęty (a już szczególnie po sukcesie ostatniej książki, De vergelding) został w Vertalershuis ponad godzinę dłużej niż planował. Trzeba się było tym tłumaczom z paru rzeczy wytłumaczyć.
Na przykład: jak to było z tymi pantoflami? W jednym z litewskich rozdziałów Bałtyckich dusz Brokken wspomina o „dystyngowanej” hrabinie chodzącej w „pantoffels”. Czy autor miał tu na myśli pantofle czy też kapcie/bambosze?
Znaczeniowo słowo „pantoffels” to trochę fałszywy przyjaciel i powinno być tłumaczone raczej jako kapcie/bambosze. Ale czy „emanująca dostojnością i wytwornością” (tudzież „promieniująca szlachetnością i dystynkcją”) dama chodzi we własnym hotelu w bamboszach? Może Brokken miał na myśli jednak te pantofle? Debata na ten temat trochę czasu zajęła i dopiero słowa pisarza definitywnie rozstrzygnęły gorący spór.
Podobne emocje wywołała kwestia tłumaczenia nazw dwóch bitew pod Tannenbergiem (według Brokkena). W Polsce pierwszą z nich znamy lepiej pod nazwą „bitwa pod Grunwaldem”. Cały sens owego fragmentu opiera się jednak na tym, że w niemieckiej historiografii obie bitwy są pod Tannenbergiem. Tutaj nawet Brokken nie był w stanie pomóc, a uczestnicy podzielili się na kilka obozów, które pozostały przy własnym zdaniu. Ten Grunwald nie miał zwycięzców.
Fragment Tirzy, na pierwszy rzut oka dużo łatwiejszy do przetłumaczenia niż naładowane historycznymi faktami Bałtyckie dusze, także okazał się kryć kilka pułapek.
Jak właściwie nazywa się po polsku ową taśmę, na której przyjeżdżają do nas bagaże na lotnisku? Po prostu taśma z bagażami? Taśma bagażowa? A może taśma transmisyjna?
Taśma taśmą, kwestia techniczna. O wiele poważniejszą, filozoficzną, egzystencjalną dyskusję, wywołało zdanie „Jürgen, waarvoor leef je eigenlijk?”. Tłumacząc dosłownie: „Jürgen, dla czego ty właściwie żyjesz?”. Zbitka „dla czego” brzmi w języku polskim jak „dlaczego”, a pytanie „Dlaczego ty właściwie żyjesz?” – też interesujące, to prawda – to jednak inne pytanie niż „Dla czego ty właściwie żyjesz?”.
Tylko czym w takim razie zastąpić „dla czego”? Propozycja, by pytanie postawione biednemu Jürgenowi przez kolegę z pracy przetłumaczyć jako „Po co ty właściwie żyjesz?” również nie wszystkich zadowoliła. „Po co ty właściwie żyjesz” brzmi po polsku brutalniej niż niderlandzkie „waarvoor leef je eigenlijk”, brzmiała argumentacja. Także i w tym przypadku porozumienia nie osiągnięto.
Jak pokazuje powyższy przykład w trakcie warsztatów translatorskich w Amsterdamie dyskutowano nie tylko o kapciach, taśmach transmisyjnych i bitwie pod Tannenbergiem. Padały tu także arcypoważne, dotykające spraw ostatecznych, głębokie pytania: dlaczego ty żyjesz? po co ty żyjesz? dla czego ty żyjesz? I, co może najważniejsze: czy bambosze były z pomponami czy z pomponikami?
Reblogged this on L.E.D.D. and commented:
Dzisiaj Was poczęstuję postem Łukasza. Pięknie opisał nasze warsztaty translatorskie. Przy okazji zajrzyjcie na jego stronę, gdzie pisze o literaturze niderlandzkiej.