(Rozmowy) o współczesnej literaturze niderlandzkiej – strona prowadzona przez Fundację Literatura
Łukasz Koterba: Tematem konkursu translatorskiego był fragment „Zabójcy z miasta moreli” Witolda Szabłowskiego. Czy był to trudny tekst do tłumaczenia i z którymi słowami, wyrażeniami lub fragmentami miałaś najwięcej problemów?
Maja Porczyńska: Szczerze mówiąc nie zastanawiałam się nad skalą trudności, ponieważ tekst mnie zainteresował i zauroczył, dlatego praca nad przekładem była przyjemnością. To kawał dobrej roboty dziennikarskiej, reportaż jest napisany żywym, ironicznym, czasem humorystycznym językiem. To przyjemność tłumaczyć dobrze napisane teksty. A co do kwestii technicznych: pewną trudność sprawiło mi wyrażenie „na indeksie”, ponieważ to kuriozum w Niderlandach nie istnieje. Zastanawiałam się też nad „czarczafem” i słynnymi już „obdartusami”. Bardzo się cieszę, że mój przekład został doceniony przez jury, to ogromna satysfakcja i motywacja do dalszej pracy oraz doskonalenia warsztatu, tym bardziej, że po raz pierwszy wzięłam udział w konkursie.
ŁK: Jak to się stało, że tak dobrze nauczyłaś się niderlandzkiego? Skąd zainteresowanie Holandią (i literaturą niderlandzką)?
MP: Niderlandy to moja druga ojczyzna. Tu chodziłam do szkoły (przez rok do podstawówki i cztery lata do VWO – w połowie pierwszej klasy przeszłam do drugiej, po wakacjach od razu poszłam do czwartej, a potem w normalnym trybie ukończyłam piątą i szóstą klasę, zdałam egzaminy i uzyskałam ”VWO diploma”). Znajomi mówią, że mam też holenderską mentalność, więc to zobowiązuje.
Kiedy przyjechałam do Holandii w wieku siedmiu lat znałam tylko dwa słowa: „ja” i „nee”. Po roku nie tylko załapałam akcent brabancki, ale niestety zaczęłam też zapominać polskiego, dlatego szkołę podstawową ukończyłam już w Polsce. Potem odświeżyłam i pogłębiłam znajomość niderlandzkiego w Atheneum.
W Holandii mam rodzinę i przyjaciół oraz znajomych. Kiedy tu przyjeżdżam, czuję jakbym odwiedzała swój mały Heimat. Tęsknię za pindakaasem, frytkami z majonezem, stroopwafels i frikandellami, za moim ukochanym Morzem Północnym i Amsterdamem. Można powiedzieć, że jestem polską Holenderką lub holenderską Polką, jakkolwiek dziwnie to zabrzmi. Spotykani na drodze zawodowej Holendrzy często mnie pytają, czy mam ojca Holendra i są zawiedzeni, że jednak nie.
W pewnym sensie Holandia mnie ukształtowała jako człowieka, holenderskie liceum nauczyło samodzielności myślenia, podważania stereotypów, odwagi w głoszeniu opinii. Dzięki temu myślę, że jestem otwartą osobą, tolerancyjną, dla której nie ma tematów tabu.
Maja Porczyńska, rozdanie nagród w konkursie translatorskim (festiwal Writers Unlimited, foto Serge Ligtenberg © Serge Ligtenberg/Writers Unlimited 2015)
ŁK: Czy zajmowałaś się już wcześniej tłumaczeniami literackimi z niderlandzkiego na polski (lub odwrotnie)? Jeśli tak, to co tłumaczyłaś, a jeśli nie, to czy zamierzasz częściej tłumaczyć teksty literackie (jeśli tak, to jakie)?
MP: Tłumaczenia literackie od zawsze były moim marzeniem, ponieważ sama też piszę (dotychczas wydałam dwie pozycje: zbiór opowiadań i powieść obyczajową). Jako tłumacz literacki zadebiutowałam w zeszłym roku, kiedy nakładem Grupy Wydawniczej Foksal ukazała się powieść Chiki Unigwe pt. „Fatamorgana” w moim tłumaczeniu z niderlandzkiego. Aktualnie pracuję nad przekładem drugiej powieści i mam nadzieję, że na tym nie poprzestanę.
Tłumaczenia literackie to zupełnie inny rodzaj pracy niż to, czym zajmuję się na co dzień jako tłumacz przysięgły. Lubię borykać się ze słowami i zwrotami, potrafię myśleć o książce nawet wtedy, gdy oglądam film czy rozmawiam z przyjaciółmi. Tekst zaczyna żyć jakby we mnie. To bardzo motywuje i nakłada sporą odpowiedzialność na tłumacza. Ten zawód wymaga ciągłego poszerzania wiedzy, samodoskonalenia, każdy tekst jest inny, wymusza inne podejście, a ja bardzo lubię takie wyzwania.
ŁK: W Holandii nie ukazuje się zbyt wiele przekładów polskiej literatury. Gdyby to od Ciebie zależało, to która polska książka powinna na pewno zostać przetłumaczona na niderlandzki i ukazać się w Holandii? Dlaczego?
MP: To prawda, chociaż myślę, że to samo można powiedzieć o obecności literatury niderlandzkojęzycznej w Polsce. Jest wiele do zrobienia na tym polu, dlatego cieszę się, że pojawia się coraz wiele inicjatyw promujących polską literaturę w Niderlandach i niderlandzką w Polsce, w czym i Fundacja Stichting Literatura ma swój udział.
Od dziecka uwielbiam kryminały, więc warte przybliżenia wydają mi się powieści Katarzyny Bondy, Szczepana Twardocha czy bardzo popularnego obecnie Zygmunta Miłoszewskiego.
Maja Porczyńska-Szarapa
Z zawodu i zamiłowania jest tłumaczem (przysięgłym) języka niderlandzkiego. Przez pięć lat mieszkała w Holandii. Chodziła tam do pierwszej klasy szkoły podstawowej i do liceum, które ukończyła w cztery lata (normalny tryb nauki w VWO trwa sześć lat). Ma holenderską maturę. Absolwentka Wydziału Studiów Międzynarodowych i Politologicznych Uniwersytetu Łódzkiego oraz Studiów Podyplomowych PR na tej samej uczelni.
Debiutowała w 2007 roku zbiorem opowiadań pt. „Bliżej, niż myślisz” (Wydawnictwo Telbit). Na początku 2013 r. opublikowała powieść obyczajową pt. „Heterezada” (MWK). W lutym 2014 roku ukazała się powieść Chiki Unigwe pt. „Fatamorgana” w jej przekładzie z niderlandzkiego (wydawnictwo W.A.B. – Grupa Wydawnicza Foksal). Aktualnie pracuje nad przekładem drugiej powieści.
Interesuje się starożytnym Egiptem, uwielbia muzykę lat osiemdziesiątych, kryminały i kino sensacyjne. Lubi podróże, a jej ukochanym zakątkiem świata jest jezioro Atitlán w Gwatemali. Od niego wzięła się nazwa jej firmy (Atitlang).
Prywatnie jest straszną gadułą i optymistką. Bardzo ceni sobie kontakt z drugim człowiekiem, lubi spędzać czas z rodziną, mężem i przyjaciółmi.
Piekny wywiad Mayita, tak, lata w Holandii uksztaltowaly ciebie, jestes tolerancyjna, otwarta na ludzi, konkretna…ale z polska spontanicznoscia, czujesz sie na rowni Polka i Holenderka. I z milosci i sentymentu do Holandii jestes dzis tlumaczka, wykonujesz zawod, ktory kochasz ! Jestesmy z Ciebie dumni…Twoja polsko- holenderska rodzina. 👍❤️