(Rozmowy) o współczesnej literaturze niderlandzkiej – strona prowadzona przez Fundację Literatura
Kilka dni temu publikowaliśmy tekst na temat Jorisa Luyendijka, a dzisiaj możemy zaprezentować fragmenty jego najnowszej książki, Dit kan niet waar zijn: Onder bankiers, w tłumaczeniu Małgorzaty Woźniak-Diederen!
Dziękujemy autorowi i wydawnictwu za pozwolenie na opublikowanie fragmentów książki, a zainteresowanych informujemy, że prawa do polskiego przekładu są jeszcze dostępne 🙂
Prawa autorskie: Joris Luyendijk
Wydawca: Atlas Contact
Sprzedaż praw autorskich: Andrew Nurnberg
Joris Luyendijk, Dit kan niet waar zijn: Onder bankiers
str. 103
… Tymczasem ludzie pracujący w działach kontroli wewnętrznej informowali mnie, że zwiększona kompleksowość banków ujawniła trzy bardzo czułe punkty, których być może nie da się opanować.
Po pierwsze: nieporozumienia. Jeden z „superquantów” pracował z wieloma menadżerami, którzy nie znali podstaw matematyki.
– Żaden bankier nigdy nie powie: prawda albo: na pewno.
Mówi się o prawdopodobieństwach. Właściwie tak się powinno mówić. Problem polega na tym, że „nie-quanci” nie myślą w ten sposób.
– Wyobraź sobie: mówię ci, że jest jedna szansa na sto, że jutro stracimy przynajmniej 5 milionów. Co ja ci właściwie powiedziałem? Powiedziałem, że raz na sto dni stracimy przynajmniej 5 milionów. Ludzie nie znający podstaw statystyki słyszą coś innego. Słyszą, że możemy stracić nie więcej niż 5 milionów. Tak samo nie słyszą, że nie powiedziałem nic o stratach z szansą jeden na tysiąc czy jeden na milion.
Profesor ekonomii finansów na jednym z czołowych uniwersytetów w Londynie jest sam uzdolniony matematycznie i wielu jego studentów pracuje już w bankach. Wyobraź sobie, że grupa „quantów” przygotuje nowy instrument finansowy na podstawie modelu matematycznego, który ta grupa zbudowała.
– Co się stanie, jeśli ich szefowie nie są quantami? Nie będą potrafili zadawać odpowiednich pytań – o założenia modelu, o wrażliwości na znane i nieznane czynniki, o danych zastosowanych do napisania modelu… Musisz sobie zdawać sprawę, że „quanci” z zespołem Asperge’a mają zaburzenia zachowań społecznych i nie potrafią im wyjaśnić modelu. Ich szefowie słyszą tylko: „Gdybyśmy mieli ten produkt dziesięć lat wcześniej, moglibyśmy zarobić mnóstwo pieniędzy”.
Nieporozumienia są niebezpieczne, ale błędne kalkulacje jeszcze bardziej – kiedy nawet quanci nie rozumieją tego, co się dzieje. Na przykład high-frequency trading (transakcje wysokiej częstotliwości), o których opowiadał mi pierwszy quant.
– Dopiero w sytuacji paniki pojmujesz, że te programy są nie do opanowania – powiedział compliance oficer pracujący na giełdzie. – Ostatnia deska ratunku to wyciągnięcie wtyczki z kontaktu. Widziałem coś takiego: zaawansowane technicznie komputery i takie prymitywne rozwiązanie.
Pracownicy back i middle-office potwierdzają, że czasami komputery się po prostu wyłącza: w sytuacjach takich jak: tsunami, zamach terrorystyczny, czy nagła groźba bankructwa Grecji.
Ale co się dzieje, jeśli wtyczki nie wyciągnie się na czas, jak 6 maja 2010 roku, kiedy w czasie krachu transakcji wysokich częstotliwości notowania giełdy w ciągu kilku minut spadły dramatycznie? Strata została prawie natychmiast nadrobiona, świat finansowy przyglądał się temu ze zdumieniem.
Jak bezsilni są bankowcy wobec złożoności instrumentów finansowych pokazuje relacja szefa działu Structured Credit dużego banku. Jest jednym z najsympatyczniejszych ludzi, jakich spotkałem w ciągu tych dwóch lat, wesoły trzydziestolatek, typ troszeczkę niespokojnego ducha. […]
– To były straszne dni – mówił wspominając okres po upadku banku Lehman Brothers. – Zaczynaliśmy sobie zdawać sprawę, że znajdujemy się w nowym paradygmacie. Nic nie działało tak jak powinno. Nasz dział zanotował setki milionów strat, bank miliardy. Zaczynało nam świtać w głowach: jesteśmy na drodze do bankructwa. Jeśli rynek będzie spadał, to nas pogrąży.
Zarządzał programem komputerowym, który samodzielnie kupował i sprzedawał produkty na giełdzie, żeby minimalizować ryzyko, jakie bank ponosił w związku z innymi produktami. The Financial Times nazywał ich „F9 monkeys” (małpy F9), opowiadał ze śmiechem, od komputerowego klawisza F9, za naciśnięciem którego sprawdzali ile jest wart portfel zakupionych produktów. Słowo „małpa” kazało się domyślać, że nie wszyscy rozumieli co robią na tych komputerach.
To przypuszczenie potwierdziło się w czasie krachu. Program komputerowy działał na parametrach, które jesienią 2008 roku nagle przestały obowiązywać. W poprzednich latach potrafiliśmy przewidzieć dzienne straty lub zyski z dokładnością do kilku tysięcy.
– Naciśnięcie klawisza F9 potwierdzało nasze przewidywania. Kiedy wybuchł kryzys uzyskaliśmy raptem zupełnie nieprzewidywalny wynik. Zastanawialiśmy się jak to jest możliwe, jak mogliśmy stracić tyle pieniędzy? Co się stało?
Dotąd posyłaliśmy codziennie raport o stratach i zyskach i tyle. Teraz ten raport był analizowany przez dziesięciu risk managers z Londynu i dwudziestu innych w rodzimym kraju.
– Za wszelką cenę trzeba unikać sytuacji, żeby risk manager z siedziby głównej banku przyłapał cię na błędach. Od razu idzie z tym do prezesów. Stres był tym większy, że większość nie rozumiała zasad funkcjonowania naszego produktu finansowego. Nawet dział Risk& Compliance, który powinien nas sprawdzać wewnętrznie…. Musieliśmy im tłumaczyć jak nas mają monitorować.
Ludzie na górze wiedzieli akurat tyle, żeby dostać tę pracę, odkrył mój rozmówca, ale w sytuacji kryzysu „akurat” nie wystarczało.
– Godzinami wisiałem na telefonie z ważnymi figurami z banku. Zdałem sobie sprawę, że oni nic nie rozumieją. Nie rozumieją podstaw. Jak ja zrobię błąd to oni go nie wyłowią. Nie mogą nas skorygować jak coś spierdolimy, już nie mówiąc o tym, że nie potrafią podjąć rozsądnych, uzasadnionych decyzji. To my musieliśmy to zrobić, a zamiast tego ja traciłem cenny czas na rozmowy z figurami wyżej i ich pomocnikami. Dostawałem szału jak zadawali mi pytania, których sami nie rozumieli. „Nic nie wnosicie” – mówiłem w takim momencie. Jeśli mi powiecie, że nie rozumiecie pytania, to usiądziemy i wszystko wam wytłumaczę. Jak możecie ocenić moją odpowiedź, jeśli nie rozumiecie o czym mówię?
str. 135
Cholera jasna. Te słowa najlepiej podsumowują mój nastrój po rozmowie z Peterem. To się naprawdę wydarzyło. Gorzej: to się może znowu zdarzyć.
Ile to razy moi rozmówcy powtarzali business as usual? Od 2008 roku wypowiedziano wiele pobożnych życzeń, middle office ma trochę więcej władzy i większy status, a niektórzy dealerzy z front-office musieli przejść obowiązkowy kurs „zmian kulturowych”. Ale struktura działania świata finansowego wcale się nie zmieniła.
Banki na całym świecie muszą teraz posiadać wyższe bufory kapitałowe, czyli mówiąc inaczej: większą część ryzyka finansowego pokrywać z własnych środków. Możliwe, że te wymagania wzrosną w 2019 roku, ale poczekajmy. W Ameryce trochę uregulowano przepisami spekulacje banków z własnego kapitału (prop trading). Komisja Europejska zmusiła kilka dużych banków do ograniczenia niektórych rodzajów działalności lub ich porzucenia – niechcący przyczyniła się do tego, że pozostałe rynki łatwiej było podzielić między sobą, bo wiadomo, że nowych banków nie będzie.
Banki nie są ani podzielone na mniejsze jednostki, ani uproszczone, więc mogą znowu zbankrutować. Powstanie europejski fundusz bankowy, żeby takie upadłe banki zdemontować zgodnie z procedurami. Ale kto stoi za tymi funduszami bankowymi, jeśli w sytuacji paniki wszystkie banki zbankrutują jednocześnie? Oczywiście my – płatnicy podatków.