Literatura niderlandzka

(Rozmowy) o współczesnej literaturze niderlandzkiej – strona prowadzona przez Fundację Literatura

Niemieckie korzenie – Elinor ze Śląska

LAURA STARINK (TŁUM. ŁUKASZ KOTERBA)

[Początkowy fragment pierwszego rozdziału dziennikarskiej książki Laury Starink Niemieckie Korzenie (Duitse wortels) o jej matce Elinor, pochodzącej ze Śląska oraz o losach Elinor i jej rodziny w trakcie drugiej wojny światowej na Śląsku – wówczas niemieckim, a dziś polskim]

IMG_2997

– 1 – 

Pytania

ELINOR ZE ŚLĄSKA

Śmierć nadeszła nagle. Każdy zawsze szacował wiek mojej mamy na dziesięć lat mniej niż miała w rzeczywistości. Także ja. Z wyjątkiem zniszczonych kolan wydawała się być całkowicie zdrowa, ale kiedy ukończyła osiemdziesiąt cztery lata po raz pierwszy nie chciała wyjechać w podróż. Narzekała na zmęczenie i nagle zemdlała w kolejce do kasy w supermarkecie. W szpitalu usłyszała, że ma ostrą formę białaczki i że choroba jest nieuleczalna. Lekarstwa nie pomagały i po tygodniu odesłano ją do domu. W szpitalu nie byli w stanie nic więcej dla niej zrobić, a my nie mieliśmy pojęcia, co nas czekało.

Kiedy w owe niedzielne popołudnie leżała w łóżku w mieszkaniu w Hilversum, blada, z trudem oddychająca, z potem na czole, uścisnęłam jej dłoń i  zrobiłam kurkę: „Tu, tu żarła, kurka, tu, tu, tu”. Kiedy byliśmy mali mama bawiła nas tą słowiańską wyliczanką. Na jej twarzy pojawił się lekki uśmiech. Godzinę później wydała ostatnie tchnienie. Wokół niej stało pięcioro oszołomionych, dorosłych dzieci. Zmarła w urodziny swej matki, na łożu śmierci leżała jedynie dziesięć dni.

Moja mama urodziła się na Śląsku. To brzmi romantyczniej i bardziej niewinnie niż: moja mama była Niemką. Była niska, miała czarne, lekko krzywo rozstawione oczy, szerokie kości policzkowe, duże usta i krótkie ciemne włosy z kucykiem – kiedy osiwiała zaczęła je farbować na czerwonobrunatno. Ładnie się nazywała: Eleonora Christina Maria Cibis; słowiańskie nazwisko, tak jak wielu Niemców z terenów graniczących z Polską i Czechosłowacją. W domu nazywano ją Elinor.

Kiedy pięć lat po wojnie mój tata zabrał ją ze szwajcarskiego Fryburga do Holandii, Niemcy wciąż byli tu uważani za wrogów. Gorzej: byli znienawidzeni. Moja mama starała się tak szybko jak to było możliwe nauczyć się mówić po niderlandzku bez niemieckiego akcentu. Mówiła „wijver” zamiast „vijver” i „mesjien” zamiast „misschien”, ale nie zauważaliśmy tego. Kiedy znajomi mówili mi, że słyszą, że moja mama jest Niemką, byłam zaskoczona i lekko oburzona.

Wojna nie była w naszym domu tematem rozmów. Moja mama uważała, że i tak nic z tego nie zrozumiemy, także mój tata nie podejmował tematu. O jej przeszłości wiedziałam zatem niewiele. Kiedy jednak w szkole dzieci wyśmiewały się ze szwabów, wściekałam się. W czasach mojej młodości nadal było to bardzo popularne, choć muszę przyznać, że nie przypominam sobie, by ktoś powiedział coś złego o mojej mamie. Mimo to słysząc dowcipy o szwabach zawsze myślałam: odczepcie się od mojej mamy. Ale nie mówiłam tego, najprawdopodobniej już wtedy obawiałam się, że jest to walka z góry skazana na niepowodzenie. To Niemcy rozpoczęli wojnę, to oni mają na sumieniu najokropniejsze zbrodnie i widocznie muszą za to wciąż pokutować. Kiedy z biegiem czasu wydoroślałam, cieszyłam się, że mój tata był Holendrem. Wyobraź sobie, myślałam, że oboje twoich rodziców to Niemcy. Owe wieczne niemieckie poczucie winy za wojnę wydawało mi się mocno skomplikowane.

Kiedy chodziłam do szkoły średniej, zaczęło mnie to intrygować. Co moja rodzina właściwie robiła w trakcie drugiej wojny światowej i jakie pozostawiła po sobie świadectwo? Czy oni także wykręcą się tą tchórzliwą wymówką „wir habben es nicht gewusst” [nie wiedzieliśmy o tym]? Załóżmy, że dziadek był zwolennikiem Hitlera, co powinnam z taką wiedzą począć? I jak wojnę wspomina moja mama, która w chwili jej wybuchu miała piętnaście lat? Zaczęłam stawiać pytania, ale opowieści pozostawały niejasne. Nie wiedziałam wiele więcej niż to, że mój dziadek był nauczycielem religii w szkole średniej w śląskim miasteczku Klausberg. Na zdjęciu wygląda na nieco sztywnego i wzbudzającego dystans mężczyznę. Był łysy, nosił okrągłe okulary, miał wąsik i duże uszy. Zdjęcie mojej babci stało u nas w domu na gzymsie nad kominkiem, ładna kobieta z krótkimi lokami i marzycielskim spojrzeniem. Wyobrażałam sobie, że spoglądała ze smutkiem. Dożyła jedynie czterdziestu pięciu lat.

IMG_3005

Tego udało mi się z biegiem czasu dowiedzieć: Elinor była najstarszą z szóstki dzieci Cibis. Po niej przyszły na świat Inge, Lotte, Hans-Georg, Bärbel i Hanne. Dorastała na dalekim wschodzie Niemiec, przy granicy z Polską. Kiedy moja mama w 1944 roku po służbie w Arbeitsdienst zachorowała na gruźlicę, dostała pozwolenie na wyjazd do sanatorium we Szwajcarii. W styczniu 1945 roku przez Śląsk przetoczył się front rosyjski, zamknięto granice i Elinor nie mogła wrócić do domu. Po wojnie Polska połknęła cały Śląsk, Niemców brutalnie przepędzono. Ale rodzina Cibis, która miała w Klausberg własny dom i znaczny kawałek gruntu, nie chciała wyjechać. Kiedy moi dziadkowie krótko po wojnie młodo zmarli, sytuacja stawała się dla dzieci stopniowo nie do wytrzymania. Do 1950 r. udawało im się przedłużać pobyt w Polsce, ale w końcu przeprowadzili się do Kervenheim, niedaleko granicy z Holandią. Także moja mama wyjechała w 1950 r. ze Szwajcarii, by w Nijmegen wyjść za mąż za mojego tatę. Po sześciu latach po raz pierwszy ponownie zobaczyła swego brata i siostry.

Mimo, że stopniowo poznawałam zarysy jej opowieści, chciałam na własne oczy zobaczyć, skąd pochodzi moja mama. Kiedy zburzono Mur Berliński Polska przestała być trudno dostępnym krajem komunistycznym i moja mama nie miała już wymówki, by odrzucić moją propozycję. To była moja szansa, by wypełnić luki w opowieściach. W 1994 roku kupiłyśmy bilet lotniczy do Krakowa, a stamtąd pojechałyśmy na tereny górnicze w okolicach Katowic. Nie była to wesoła podróż, ale pouczająca. Nagrywałam rozmowy z moją mamą. Po powrocie kasety wylądowały w szufladzie. Resztę tej historii jeszcze kiedyś poznam, myślałam i wróciłam do mojego życia.

Podróż wywarła duży wpływ na Elinoir. Zaczęła czytać o Śląsku i w zeszycie spisywała swe wspomnienia. Już po kilku stronach zarzuciła ten plan, nie była pisarką. Pilnie przepisywała na maszynie listy, które jej siostra Lotte wysyłała po wojnie z Polski do Szwajcarii. Była dobrze zorganizowaną osobą i wszystkie listy zachowała. Później jeszcze dwukrotnie pojechała z bratem i siostrami na Śląsk. Na tym zajmowanie przeszłością się dla niej skończyło.

Na pogrzeb mojej mamy przyjechała cała rodzina. Kiedy weszła ciocia Bärbel mój syn wystraszył się i przez chwilkę myślał, że babcia zmartwychwstała. Te same duże usta, uśmiech, krzywe oczy, czerwonobrunatne włosy, szerokie kości policzkowe. W trakcie ceremonii w pięknej auli Dudok zabrało głos czworo członków rodziny. Byli zestresowani, w Niemczech pogrzeby to wciąż sprawa dla księży i prałatów. Nie jest w zwyczaju, by również rodzina mogła coś powiedzieć. Byli wzruszeni. Siedemdziesięcioletnia Bärbel cytowała z mocnym akcentem wierszyk Beertje Pippeloentje Annie M.G. Schmidt [holenderska autorka popularnych książek dla dzieci – Ł.K.], którego mój tata ją nauczył, kiedy była nastolatką w Kervenheim. Także zabrałam głos i opowiedziałam nieco o przeszłości mamy. Gdy ceremonia dobiegła końca, podeszły do mnie koleżanki Elinor. – W ogóle nic o tym nie wiedziałyśmy – mówiły zdziwione – Na te tematy zawsze milczała.

Moja mama, jej siostry i brat należeli do pokolenia, które nie ponosiło winy za wojnę, ale zostało przez nią naznaczone. Byli za młodzi, by ponosić za nią odpowiedzialność, ale do końca życia byli nią obarczeni. Zostali wypędzeni ze swych domów, ale nie mogli się na to skarżyć, więc milczeli i brali się do roboty. Wyuczali się zawodów i zakładali rodziny. Wojna była zamkniętym rozdziałem.

Od czasu śmierci mojej mamy jestem dla mojej rodziny swego rodzaju erzacem Elinor. Przychodzę na urodziny. Mój wujek i ciocie cieszą się, że zajmuję jej miejsce i dzięki temu jestem gwarantem utrzymania więzi z Holandią. Dla mnie odnowiony kontakt miał jeszcze inny cel: żałowałam, że wrzuciłam kasety do szuflady i nie kontynuowałam mojego projektu. Kiedy Elinor zmarła, zdałam sobie sprawę, że jej pięcioro Geschwister – jak po niemiecku ładnie określa się rodzeństwo – są jedynymi osobami, będącymi w stanie udzielić odpowiedzi na moje pytania. Po kolei z nimi rozmawiam. Także oni bardzo długo milczeli i dużo mi opowiadają. Jestem zaskoczona ich zaufaniem, a ich dziwi moje zainteresowanie, którego nigdy nie zaznali ze strony własnych dzieci. Krok po kroku wyłania się przede mną obraz ich dzieciństwa.

Co czyni opowieść o zwykłej niemieckiej rodzinie nauczycielskiej na obrzeżach Trzeciej Rzeszy wartą zapisania? O drugiej wojnie światowej opowiedziano wiele większych i ważniejszych opowieści. Historia rodziny Cibis nie jest dla mnie pieśnią żałobną o Heimatvertriebenen, zbiorczym określeniu dla milionów Niemców, którzy po wojnie musieli opuścić swą ziemię. Moja rodzina nie lubi narzekania; na tereny, gdzie przyszli na świat, nigdy nie zamierzali wrócić. Ojczyzną jest dla nich rodzina i wspólne wspomnienia z młodości.

Najpierw interesowało mnie przede wszystkim pytanie, jak moja rodzina zachowywała się w czasach nazistowskich. Co moja mama robiła w Hitlerjugend i Arbeitsdienst? Czy mój dziadek rzeczywiście był tak krytyczny wobec nazistowskich władz, jak twierdziła moja mama? Jednak im bardziej wgłębiałam się w tę tematykę, tym wyraźniejsze stawało się dla mnie, że dla mojej rodziny, mieszkającej w tym spokojnym zakątku Rzeszy, wojna rozpoczęła się faktycznie wtedy, gdy do nas nadchodził pokój. Moja babcia zmarła z wycieńczenia po tym jak rzuciła się do ucieczki przed Armią Czerwoną. Mój dziadek umarł wkrótce potem na gruźlicę i musiał pozostawić swe dzieci bez środków do życia w Polsce, gdzie nienawidzono Niemców. O tym, że rodzice nie żyją i zostali pochowani moja mama dowiedziała się w Szwajcarii dopiero miesiące później. Jej siostrze Indze udało się z wrócić z Niemiec Zachodnich do domu w wagonie bydlęcym, pociągiem jadącym w poprzek rosyjskich linii. A jej siostra Lotte musiała jako siedemnastoletnia dziewczyna wykonywać roboty przymusowe dla Rosjan w Auschwitz.

Padło to słowo. Klausberg leży jedynie sześćdziesiąt kilometrów od Auschwitz, świadomość tego często do mnie wracała w trakcie pisania tej książki. Wszystko przecież blaknie na tle okropieństw, które tam, niedaleko od mojej mamy, miały miejsce. Mimo, że jestem jedynie w połowie Niemką, również mnie zżera coś, z czym nie sposób dać sobie radę. To, co Niemcy mają na swym sumieniu, przyćmiewa wszystko. Zgadza się, ale historia to coś więcej niż wina i kara. Aby zrozumieć, co dokładnie działo się w tym czasie na Śląsku, muszę wiedzieć, czego doświadczyła moja rodzina. To jest opowieść o zwykłych ludziach, którzy nie mogą być dumni ze swej przeszłości, ale jednak mają coś do powiedzenia.

IMG_2988

Autorce dziękuję za pozwolenie na publikację tego tłumaczenia.

Ł.K.

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.