Literatura niderlandzka

(Rozmowy) o współczesnej literaturze niderlandzkiej – strona prowadzona przez Fundację Literatura

Odkrycie metafory

JORIS VAN CASTEREN (TŁUM. ŁUKASZ KOTERBA)

[Fragment książki Lelystad (2008) Jorisa van Casterena. Tutaj spis treści Lelystad z linkami do tłumaczeń kilku innych rozdziałów, a tutaj moja recenzja. Autorowi dziękuję za pozwolenie na publikację tłumaczeń wybranych fragmentów książki oraz jego reportażu o Nowej Hucie]

Lelystad_groot

Odkrycie metafory

JORIS VAN CASTEREN

Pewnego wieczoru Erna i moja matka poszły wcześnie spać. Siedziałem na sofie i oglądałem telewizję. Codziennie oglądałem telewizję, każdy w Lelystad codziennie oglądał telewizję.

Wysoka na sto pięćdziesiąt metrów wieża telewizyjna była jednym z pierwszym budynków zbudowanych w mieście, odbiorniki telewizyjne w domach w Lelystad były z nią w stałym kontakcie. Przy bezchmurnej pogodzie można było zobaczyć wieżę już przy wjeździe do polderu w okolicach Harderwijk czy Almere, sprawiała wrażenie gigantycznej igły, dostarczającej napój, którym mieszkańcy cały dzień się orzeźwiali.

Razem z moim braciszkiem oglądałem amerykański serial. „Nieustraszony” dosyć długo cieszył się popularnością. Opowiadał o tajnym agencie Michaelu Knightu, jeżdżącym szybkim, czarnym samochodem, który potrafił mówić i latać. Z przodu samochodu poruszała się czerwona lampka.

W tym czasie wielu mężczyzn w Lelystad myślało, że są Michaelem Knightem. Na kratownicach swoich japońskich samochodów sportowych montowali poruszające się czerwone lampki. Z piszczącymi oponami pędzili przez miejskie place.

IMG_2915

Inny serial opowiadał o grupie przyjaciół z Beverly Hills. Przyjaciele chodzili do tej samej szkoły. Po szkole spotykali się ze sobą w klubie młodzieżowym. Przyjaciele uprawiali sport. Bardzo dbali o swój wygląd.

Chłopcy i dziewczyny z serialu wiedzieli dokładnie, co można i czego nie można. Kto zachowywał się w sprzeczności z moralnością, był przez grupę odsuwany na bok. Najgorsze, czego można się było dopuścić to kłamstwo, zdrada i branie narkotyków. Ważne było, by zdobyć prawo jazdy, nosić markowe ubrania i być lojalnym wobec grupy.

Duch tego rodzaju seriali szerzył się na placach i podwórku szkolnym. Było to możliwe, ponieważ żadnego innego ducha nie było. Służba Królewska postawiła domy i sprowadziła ludzi. Ponura architektura wymusiła spokój i porządek. Ludzie patrzyli na wyrastające nowe dzielnice i przybywających nowych mieszkańców, którzy podobnie jak oni nie wiedzieli, jak w takim miejscu należy żyć.

Dzieci, które wyrastały w Lelystad miały za przykład jedynie samych siebie. Nie istniały wcześniejsze generacje, które coś osiągnęły, które odcisnęły piętno na mieście. Miasto nie oddychało sukcesem, którym miało oddychać, nie było w ogóle żadnego sukcesu. Jak ludzie mogli być dumni z rzędów szeregowców na pustej ziemi?

Chłopcy z serialu o Beverly Hills nazywali się Brandon, Steve lub Dylan, dziewczyny Brenda, Kelly lub Donna. Chłopcy w mojej szkole zachowywali się jak Brandon, Steve lub Dylan; dziewczyny odgrywały Brendę, Kelly lub Donnę. Ubrania, które nosili, wyglądały jak ubrania aktorów. Reagowali na wydarzenia tak, jak na wydarzenia reagował Brandon i Brenda.

W trakcie ostatniego roku szkoły średniej zginął jeden z uczniów. Moi rówieśnicy zareagowali tak, jak Steve i Kelly zareagowali, gdy ktoś zginął w serialu. Na przerwie dziewczyny szlochały w grupkach, a chłopcy oparci o ścianę gapili się zadumani przed siebie. Nie chodziło tu o to, czy ktoś faktycznie był lub nie był zrozpaczony – prawie nikt nie znał tego chłopaka – chodziło o to, że, w takiej sytuacji należało się w określony sposób zachować.

Później usłyszeliśmy, że chłopak ten masturbował się w szafce na ubrania w szatni, z pasem wokół szyi, z którego to pasa nie udało mu się uwolnić. Dyrektor zespołu szkół w Lelystad wygłosił w auli emocjonalną mowę, w której ostrzegł nas wszystkich przed niebezpieczeństwami asfiksji autoerotycznej. Nikt nie wiedział, co ma począć z taką wiadomością, w Beverly Hills takie rzeczy nigdy się nie zdarzały.

Moi rówieśnicy wiedzieli jednak, co należy zrobić z chłopakiem, który zdradził swoją dziewczynę z inną dziewczyną. Brat zdradzonej dziewczyny podburzył przeciwko niemu połowę szkoły. Na przerwie zobaczyłem jak chłopak ten rzucił się do ucieczki i przebiegł przez most. Zgraja dopadła go kawałek dalej i wybiła mu zęby.

IMG_2916

Wyzwolenie się z kodów Beverly Hills było trudne. Ludzie, którzy tak czynili nie stawali się lepsi. Dziewczyna w okularach ze szkłami grubości dna słoika oraz grzeczny syn religijnego pracownika Służby Królewskiej z mojej klasy szkoły średniej co najmniej raz w tygodniu byli zrzucani z rowerów w trakcie drogi do szkoły. Chodzili w ubraniach ze sklepów Wibra i Zeeman, a plecak nosili na dwóch ramionach, podczas gdy istniała niepisana reguła, wedle której plecak należało nosić na jednym ramieniu. Jedynie prawdziwi nieszczęśnicy nie stosowali się do tych ścisłych zasad.

Także Wolfgang był prawdziwym nieszczęśnikiem. Z powodu bankructw i zajęć majątku, które prokurował jego ojciec, nie miał pieniędzy na ubrania. Wolfgang kupował ubrania dzięki pieniądzom z dorywczych prac oraz podejrzanych interesów. Ponieważ wciąż rósł, było to z góry skazane na porażkę. Poza tym Wolfgang chodził do szkoły w Harderwijk, gdzie ton nadawali synowie religijnych farmerów. Subtelne kody Beverly Hills, królujące na placu szkolnym i podczas wieczorów handlowych, przerastały go.

Mój brat i ja staraliśmy się zdobywać właściwe ubrania w kreatywny sposób. Chodziliśmy do sklepu w Almere, gdzie za połowę ceny kupić można było wybrakowane swetry i spodnie. W normalnych sklepach odcinaliśmy nożyczkami do paznokci metki, które klejem do tekstyliów przyklejaliśmy do naszych wybrakowanych ubrań. Orientację naszej matki ostrożnie trzymaliśmy w tajemnicy. Takie coś kłóciło się z kodami Beverly Hills. Homoseksualizm w rodzinie w niczym nie poprawiał reputacji.

Tego wieczoru przed telewizorem moje życie całkowicie się zmieniło. Po trzech amerykańskich serialach trafiłem na kanale telewizji publicznej na film dokumentalny o Vijftigerach. Zobaczyłem niechlujnych mężczyzn z rozczochranymi włosami bełkocących w zadymionych pomieszczeniach bezładne teksty. Słyszałem nieznane słowa, które iskrzyły w mojej czaszce.

Przez chwilę byłem zdezorientowany. To było uczucie podobne do tego, gdy po raz pierwszy wszedłem do katedry. Bezużyteczne piękno i przepych zawracający w głowie, chaos zakłócający logikę.

Poezja uruchomiła w moim mózgu obszar, który nigdy dotąd nie był aktywny. W Lelystad nie widziałem nigdy nikogo, kto próbował szczęścia w sztuce, nie licząc zapomnianych artystów, smarujących grudkami farby po płótnach, które zanosili do wypożyczalni dzieł sztuki.

Tego wieczora odkryłem, co to metafora. W Lelystad rzeczy były po prostu takie, jakie były. Skrzynka pocztowa była skrzynką pocztową, miejsce do parkowania miejscem do parkowania. Drzewa nie przypominały krzywo wyrośniętych postaci, były zasadzone jak należy. Nic nie przypominało czegoś innego, wszystko przypominało samo siebie. Lelystad było antidotum na wyobraźnię.

W Lelystad nie istniała symbolika. Nigdzie nie widziano zdobionej fasady, ironicznej kolumny czy barokowego tympanonu. Żaden budynek i żaden obiekt nie wyobrażał niczego. Nic nie odsyłało do wygranej walki z wodą.

Lelystad zostało zbudowane przez ludzi, którzy niczego nie chcieli powierzyć przypadkowi. Każda próba chaosu była tłumiona w zarodku. W Lelystad nie istniały żadne nieoczekiwane formy, wzbudzające skojarzenia. Jedyne, czego inżynierowie agrotechniki ze Służby Królewskiej nie byli w stanie poskromić, to halucynogenne chmury, przepływające szybko nad miastem.

IMG_2917

Poszedłem do biblioteki i wypożyczyłem tomiki poetów, których zobaczyłem w telewizji. W moim pokoju z widokiem na miejsce zbiórki kontenerów czytałem wiersze. To, co czytałem w żaden sposób nie wiązało się z moim otoczeniem, rozwinęła się przede mną całkowicie nieznana rzeczywistość.

Na niebieskim składanym krześle przy moim biurku myślałem o atlasie, w którym powiększyłem kropkę oznaczającą Lelystad. Myślałem o Peereboomie, który powiedział, że jesteśmy uprzywilejowanymi dziećmi pionierów. Myślałem o polderze Merkerwaard, który w ogóle nie powstał. Wał do Enkhuizen był zatkaną kroplówką, Flevopolder był obumarłym organem.

Mały Janek nie patrzył dobrze, gdy przez barierkę olbrzymiego sterowca spoglądał w dół. Miasto przyszłości wyglądało zupełnie inaczej. Było tu wiele „martwej brzydoty” i „monotonnego przygnębienia”, Windekind umarłby na zawał. Nie o takim mieście marzył Frederik van Eeden.

Zerwałem ze ściany plakaty zespołów popowych i wyrzuciłem do śmietnika moją kolekcję puszek po coli. Wziąłem długopis i zacząłem pisać wiersz. Wiersz opowiadał o mężczyźnie, który stał na sztucznym pagórku obok sztucznego jeziora. Rzucił patyk do wody, jego pies za nim zanurkował i utknął w wózku sklepowym, który zimą wjechał na lód. Byłem przekonany, że tym wierszem na dobre obnażyłem sztuczność i brak fantazji mojego otoczenia.

Odstawiłem moje sportowe buty z podeszwami z poduszką powietrzną i podarłem na kawałki moje dżinsy. Założyłem wojskowe spodnie i wojskowe buty. Na naszym podwórku uznali mnie za wariata. – Leniwa hołota – powiedział kierowca autobusu, Mario. Brian, który w fabryce Martinair wkładał listki pietruszki do sałatki mięsno-jarzynowej, powiedział, że nie mogę brać dalej udziału w handlu markowymi ubraniami, który zamierzał zorganizować. Rodzice Richarda Rooka zakazali mu ze mną kontaktów.

Nie chodziłem już więcej do Wiepa, homoseksualnego fryzjera domowego, który z polecenia mojej mamy strzygł nas każdego miesiąca. Godzinami siedziałem jak sparaliżowany przed lustrem na strychu jego szeregowego domu. Ciepłe ręce Wiepa ślizgały się po moim karku.

Nosił kowbojskie kozaki, a w trakcie strzyżenia, pobudzony melodiami Bee-Gees z różowego radia tranzystorowego, poruszał giętko biodrami. Kiedy strzyżenie wreszcie się kończyło, wyciskał bryłkę kremu z flakonika i masował skórę mojej głowy. Kiedy jego partner Jo wracał Citroenem BX do domu, Wiep ściszał muzykę i chrząkał.

Zarzuciłem lekcje gry na pianinie i skończyłem ze sportem. Nie jeździłem już więcej na moim rowerze górskim, który za o wiele za wysoką cenę przejąłem od syna Gemmy, dawnej dziewczyny mojej matki.

Każdego wieczora się upijałem. Włóczyłem się po ścieżkach rowerowych i wzdłuż alei. Wszystko się kręciło i przyjemnie rozlewało. Widziałem tańczące fasady i dwuspadowe dachy i czułem wzbierające we mnie wersy. Sięgałem po mój notatnik, który był pełen cytatów ze światowej literatury.

Nosiłem czarną wojskową kurtkę, którą popisałem korektorem. Znalazł się na niej pangram pisarza Battusa („zwerf dan toch vlakbij, exquis gympje”) i solipsystyczny wiersz nieznanego poety: „Znam się / ale na niczym / Czuję / ale nic / Mam / ale / ja”.

Z paroma tomikami poezji i butelką taniego wina szedłem do centrum handlowego i przesiadywałem przed opuszczoną roletą. Naprzeciwko rolety stał pomnik Cornelisa Lely’ego, który kilka lat później usunięto, ponieważ wyburzono most rowerowy, przed którym pomnik się znajdował.

Przed opuszczoną roletą zmagałem się z poezją Keesa Ouwensa: „pomyśl teraz o świetle, które zatoki morskie rzucają w głąb lądu dalej niż same się wdzierają”. Od czasu do czasu pociągałem łyk wina.

Pewnego razu przyjechał radiowóz. Dwóch policjantów z latarką zapytało mnie, co tutaj robię. – Siedzę i czytam – powiedziałem. Policjanci jeszcze nigdy nie słyszeli o Keesie Ouwensie. Przewrócili kopniakiem butelkę wina i odjechali. Założyłem słuchawki. Jim Morrison, Lu Reed i Ian Curtis mnie rozumieli.

IMG_2918

Z półdługimi włosami i w wojskowych spodniach siedziałem w trakcie kolacji naprzeciwko mojej mamy i Erny. Zazwyczaj grało Sky Radio. Skrzynka na listy klekotała, ktoś wrzucał foldery reklamowe i lokalne gazetki.

Po chwili zaczęły do mnie mówić. Erna powiedziała, że moje czarne palce brudzą drzwi. Moja mama powiedziała, że nie wyczyściłem dobrze kuchenki. Erna powiedziała, że posikałem deskę klozetową.

Mój brat nie bywał często w domu, sypiał i jadał u kolegi. U tego kolegi, którego ojciec w święto luilak smarował kanapki i u którego nie mogliśmy przechowywać naszych strzelb z Antwerpii.

Po jakimś czasie moja matka i Erna zaczęły krzyczeć. Pobiegłem do góry i zabarykadowałem drzwi mojego pokoju. Erna i moja mama waliły w drzwi. – Jeśli ci się nie podoba, zamieszkaj u swojego ojca! – wrzeszczały.

Pewnego wieczoru jedliśmy tofu z bakłażanem. – Czy ty właściwie kochasz swoją matkę? –zapytała Erna. Nic nie powiedziałem i żułem bakłażan. – Czy ty właściwie kochasz swoją matkę? – zapytała ponownie Erna.

Nagle moja mama wybuchnęła łzami. Wściekłym ruchem odsunęła drewniane składane krzesło. Krzesło zamknęło się i z trzaskiem upadło na drewnianą podłogę, wystraszony kot zerwał się z parapetu i zrzucił kaktusa. Moja mama wbiegła do przedpokoju. Usłyszałem zamykanie się drzwi wejściowych. Moja mama wybiegła z dziedzińca.

Siedziałem z Erną przy stole i wciąż przeżuwałem bakłażan. – Jeśli kochasz swoją matkę, pójdziesz teraz za nią – powiedziała Erna. Pobiegłem do telefonu i zadzwoniłem do mojego taty. Chwilę później moja mama wróciła. Przebiegła rundkę wokół naszej dzielnicy. Moja mama wzięła telefon i wykręciła numer mojego taty, który nie odebrał. – On jest już w drodze – powiedziała Erna.

Stałem w salonie. Na parkingu zobaczyłem reflektory kombi mojego taty. Moja mama i Erna łaziły nerwowo po kuchni. Powiedziały, że mam posprzątać po kaktusie. Przez żaluzję zobaczyłem postać mojego taty. Szedł wzdłuż pograbionych ogródków naszego dziedzińca. Miał na sobie swoją czerwonoszarą kurtkę Tensona.

Mój tata wszedł tylnymi drzwiami do środka. Zamiatał nogami po luźno leżącej wykładzinie w przedpokoju, gdzie leżała kuweta dla kota, i wszedł do salonu. – Nie prosiłam o to – powiedziała moja mama. Erna powiedziała, że to był mój pomysł, by do niego zadzwonić.

– Spróbujmy zachować spokój – powiedział mój tata. Erna powiedziała, że jakiś czas temu znalazła skręta w mojej czarnej, popisanej kurtce wojskowej. Moja mama powiedziała, że nie da się już nade mną zapanować. Erna wskazała na przewróconego kaktusa.

Nieco później siedziałem w kombi z moim tatą. Ostrożnie zakręcił na parkingu dziedzińca. Na tylnym siedzeniu leżała torba z moimi rzeczami. Jechaliśmy alejami przez Lelystad. Zrobiło się ciemno, latarnie uliczne się zapaliły.

IMG_2831

Tutaj spis treści Lelystad z linkami do tłumaczeń kilku innych rozdziałów, a tutaj moja recenzja. Autorowi dziękuję za pozwolenie na publikację tłumaczeń wybranych fragmentów książki oraz jego reportażu o Nowej Hucie.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.

%d blogerów lubi to: