(Rozmowy) o współczesnej literaturze niderlandzkiej – strona prowadzona przez Fundację Literatura
JORIS VAN CASTEREN (TŁUM. ŁUKASZ KOTERBA)
[Fragment książki Lelystad (2008) Jorisa van Casterena. Tutaj spis treści Lelystad z linkami do tłumaczeń kilku innych rozdziałów, a tutaj moja recenzja. Autorowi dziękuję za pozwolenie na publikację tłumaczeń wybranych fragmentów książki oraz jego reportażu o Nowej Hucie]
JORIS VAN CASTEREN
Moja mama zabrała nas do okolicznej szkoły. Szkoła ta wyglądała dokładnie tak samo jak szkoła mojego taty. Drewniany budynek z dużą ilością szkła i betonowymi studniami po bokach. Klasy nie miały drzwi, stoły miały dziwne kształty. Nauczyciele chodzili w sandałach.
Na początku lat osiemdziesiątych stało w Lelystad mniej więcej dziesięć takich szkół. O ósmej rano otwierały się drzwi domów nowego budownictwa i odprowadzano do szkół dzieci.
Razem z braciszkiem jechaliśmy na rowerach za naszą mamą. Po lśniącym asfalcie świeżo wyłożonej ścieżki rowerowej, bezpiecznie oddzieleni od pozostałego ruchu ulicznego. Jechaliśmy przez mgłę wzdłuż sztucznego jeziorka, grupka wypuszczonych na wolność kaczek kwakała. W oddali widzieliśmy wieżę telewizyjną, kafary dudniły.
W szkole usłyszeliśmy, jakie to niezwykłe mieszkać w Lelystad. – Jesteście pierwszymi, którzy dorastają w tym kompletnie nowym mieście – mówił pan Peereboom. Nazwał Lelystad jednym z cudów świata. Pan Peereboom miał wystające zęby i czarne, kręcone włosy. Jeździł zardzewiałym motocyklem z plastikową owiewką z przodu. W trakcie wycieczek szkolnych brzdękał przy ognisku na gitarze.
Na wielkiej mapie Holandii pan Peerebom wskazał Lelystad. – Teraz to jedynie mała kropka, ale stanie się ona miastem z ponad stu tysiącami mieszkańców – mówił. Zafascynowany spoglądałem na te sztucznie uformowane kawałki ziemi. Stara Holandia wyglądała jak zniedołężniałe ciało, do którego przytwierdzono Flevoland jako jedyne witalne organy.
– Ludzie, którzy to wszystko obmyślili, są bardzo mądrzy – kontynuował pan Peereboom. Wskazał na część jeziora IJsselmeer. Kropkowaną linią oznaczono tam czwarty polder. „Przyszłe Markerwaard”, głosił napis. Pan Peereboom był przekonany, że Markerwaard zostanie szybko osuszone. Linia kolejowa i autostrada również wkrótce się pojawią.
Zacząłem inaczej patrzeć na kolegów z klasy. Gruby Raymond G., który zawsze ukradkiem coś jadł, Sander P., który zbierał kredki i ni stąd ni zowąd ciskał nimi w Peerebooma, Dirk L., który szeptem opowiadał o wibratorach w szafce nocnej, Rik R., który pod stołem bawił się napletkiem.
Byliśmy uprzywilejowanymi dziećmi pionierów, pierwszymi dumnymi mieszkańcami miasta, zbudowanego przez człowieka na dnie morza. W domu wyciągnąłem z szafy atlas mojej mamy. Powiększyłem kropkę oznaczającą Lelystad. Flamastrem pokolorowałem polder Markerwaard.
Pan Peerebom opowiadał w klasie o Frederiku van Eedenie, pisarzu, który pod koniec dziewiętnastego wieku rozmyślał o idealnej osadzie na polderach, które Lely chciał osuszyć. – W czasach van Eedena ludzie mieszkali w brudnych miastach przemysłowych – mówił Peereboom. Dzięki wizjonerstwie van Eedena nie marniejemy dziś w nieszczelnych klitkach przy ciasnych uliczkach. Dzięki Frederikowi van Eedenowi mieszkamy w uporządkowanym Lelystad.
Pewnego razu Peereboom odczytał nam na głos fragmenty Małego Janka, najsłynniejszej książki van Eedena. Mały Janek mieszkał w starym domu niedaleko wydm. W ciemnej sypialni wpatrywał się w tapetę z wielkimi figurami kwiatów, w których widział twarze. Sam nigdy tego nie miałem, gdy wpatrywałem się w tapetę w moim pokoju nowego budownictwa z pochyłymi ścianami. Moja tapeta pochodziła ze sklepu dla majsterkowiczów Praxis, dwie rolki w cenie jednej.
Za dnia Janek wałęsał się po ogrodzie, który był dla niego całym światem. Poznał Windekinda, owada, który potrafił przeobrazić się w fauna. Z Windekindem fruwał nad polami i wzdłuż mieszkań krasnali, w podziemnych norach rozmawiali z królikami i stonogami. Pewnego dnia krasnal Pluizer zabrał Janka do miasta ludzi, przepełnionego ciężkimi chmurami brudnego dymu. Dla Janka miasto ludzi było strasznym potworem.
Po wielu tułaczkach nadleciał olbrzymi sterowiec z uprzywilejowanymi ludźmi przyszłości, Janek i Windekind weszli na pokład. Sterowiec leciał do królestwa szczęśliwych ludzi, w którym leżało miasto przyszłości. Janek spojrzał za burtę i zobaczył to miasto. Ludzie poruszali się nad ziemią, albo jeździli malutkimi pojazdami po drogach szerokich na osiem pasów. Na ulicach nie było śmieci, bieda nie istniała. Wierzyłem, że było to Lelystad.
—-
Tutaj spis treści Lelystad z linkami do tłumaczeń kilku innych rozdziałów, a tutaj moja recenzja. Autorowi dziękuję za pozwolenie na publikację tłumaczeń wybranych fragmentów książki oraz jego reportażu o Nowej Hucie