(Rozmowy) o współczesnej literaturze niderlandzkiej – strona prowadzona przez Fundację Literatura
Tłumaczenie: Małgorzata Diederen-Woźniak
Premiera polskiego przekładu: 12 września 2018 roku
„Tirza jest kierowaną przez genialną fabułę i napędzaną pięknymi dialogami próbą dotarcia do gorzkiej prawdy o stosunkach międzyludzkich” (czasopismo „Humo”). Więcej O KSIĄŻCE
Arnon Grunberg jest uważany za jednego z najlepszych i najciekawszych współczesnych pisarzy niderlandzkich. Więcej O AUTORZE
Tirza
(…)
Milion to było akurat tyle, ile Hofmeester miał na koncie. Oszczędzał z zapałem, och, przelewał na rachunek w tym banku nie tylko czynsz – jakiś niewielki spadek, jakieś pieniądze ze sprzedaży żaglówki, regularnie także dodatki wakacyjne – wszystko szło na konto inwestycyjne, aby zapewnić córkom dostęp do świata, do którego Hofmeester nigdy nie wejdzie. „Czy jest pan pewien, że nie chce pan trochę rozłożyć ryzyka w inwestycjach?”, zapytała jeszcze doradczyni. Młoda blondynka w obcisłym, czarnym kostiumie. Bujne włosy. Była nowa. Przedtem pracował z mężczyzną. Mężczyzna doradzał mu w sprawach inwestycji. Mężczyzna o brązowych włosach. Przynajmniej to, co zostało mu na głowie, miało kolor brązowy. Wszędzie miał placki łysiny. Hofmeester widział wiele, a im więcej widział, tym miał mniej odwagi, żeby mówić. Im więcej widział, tym więcej wylęgało się w nim myśli, którymi nigdy nie powinien dzielić się ze światem. Gdyby był niewidomy, zaletą tego stanu byłoby to, że takie myśli nigdy nie mogłyby mu przychodzić do głowy.
„Trzeba mieć zaufanie”, powiedział Hofmeester. „Trochę ryzyka trzeba w to wliczyć”. Myśl o zbliżającej się wielkimi krokami niezależności finansowej, która miała zapewnić jego dzieciom wolność od strachu, oraz czarny, obcisły kostium doradczyni napawały Hofmeestera nadzieją. Aż do granic zuchwałości. Och, nadzieja była, trzeba tylko umieć wykorzystać okazję. Wyniki finansowe, jakie fundusz hedgingowy osiągał w przeszłości, były spektakularne. Nie można tego inaczej powiedzieć. Tyle do niego dotarło. Spektakularne. To było słowo mocne jak fundament. Słowo, które niejasno przypominało mu seks, zakazany seks w windzie albo w toalecie.
„Muszę pana ostrzec, koszty są wysokie”.
„Ale rezultaty spektakularne”.
„Rezultaty są spektakularne”, przyznała pracownica banku.
Wymawiała słowo „spektakularne”, jakby chodziło o rzadki delikates. „I to jest szczególnie popularny fundusz”.
Spojrzała na niego, pomyślał, rozpromieniona.
„Chcę przystąpić”, powiedział Hofmeester suchymi ustami, „Chcę zainwestować w ten fundusz hedgingowy”.
I wpatrywał się w nią tak, jakby ona była tym funduszem. Kiedy tak przed nim siedziała jak manekin, nie miał ani przez chwilę wątpliwości: panienka z banku była funduszem hedgingowym w żywej postaci.
„To w takim razie przystępujemy?”, zapytała jakby z lekkim wahaniem, ale było jasne, że to tylko pytanie pro forma. „Wszystko?”.
„Wszystko”, odpowiedział Hofmeester.
Nazwa funduszu, w który miał teraz zainwestować swoje pieniądze, brzmiała egzotycznie, ale wzbudzała zaufanie, jakby ten fundusz istniał zawsze, ale przez kilkadziesiąt lat prowadził sekretne życie. I ta urocza rzecz objawiła się Hofmeesterowi dopiero teraz, jak gdyby bóg wybrał go niespodziewanie, żeby poinformować o swoim istnieniu.
Zapisała coś na papierze, co Hofmeester jowialnie i pra wie wielkodusznie podpisał własnym wiecznym piórem, a potem zapytała:
„Może jeszcze kawy?”.
„Chętnie”.
„Z ciasteczkami?”.
„Z przyjemnością” odpowiedział Hofmeester.
Kiedy podano ciasteczka, Hofmeester wziął jedno z tacy z takim zapałem, że pokruszyło mu się w rękach. Patrzył na okruszki, patrzył na pracownicę banku.
Jednak doradczyni tego nie widziała i pozostał tym, kim był: mężczyzną wpłacającym czynsz. Nie dla siebie, dla swoich córek. Na ich przyszłość. Na ich lepszą przyszłość. Opłacone szczęście w zasięgu ręki.
W marcu następnego roku znowu pojechał do banku, z czynszem z ostatnich miesięcy. Fundusz działał znakomicie.
Spektakularnie, to było właściwe słowo. Tak, niezależność finansowa była teraz naprawdę w zasięgu ręki.
Rok później, pod koniec marca, ponownie pojechał do banku. Wszystko było takie samo, wszystko przebiegało jak zawsze: ta sama podróż pociągiem, to samo biuro, ten sam komputer, ta sama doradczyni, chociaż nie nosiła teraz obcisłego czarnego kostiumu, ale szarą spódnicę i białą bluzkę. Wszystko było, łącznie z jej bujnymi włosami blond, a także panią podającą kawę z ciasteczkami, wszystko było takie samo. Tylko funduszu hedgingowego już nie było. Rozwiał się. Przepadł. Zniknął.
„Jak to możliwe?”, zapytał Hofmeester.
Nastąpiła długa i skomplikowana technicznie historia, której nie rozumiał, ponieważ nie był w stanie słuchać. Nie mógł się skoncentrować. Do wilgotnej dłoni kleiły się okruszki ciastek.
Potrafił tylko myśleć: „Jestem pokonany”. Nie wiedział jednak, kto czy co go pokonało. Nie zrobiła tego panienka po drugiej stronie stołu, z czerwonymi ustami, w białej bluzce. Kobieta, którą chętnie by kiedyś pocałował, ale kontrolował swoje pożądanie. Było jak tresowana owca, która pokazywała sztuczki przed małą, ale wierną publicznością. Nie lokatorom, którzy starannie płacili czynsz, nie bankowi, który niczego nie mógł zrobić, tyle zrozumiał ze słów sympatycznej, uśmiechającej się pracownicy. Było jej naprawdę przykro i prawie jej uwierzył. Była tak samo smutna jak on i co trochę padały słowa „gospodarka światowa”. Brzmiały jak „światowe żydostwo”, ale bardziej niewinnie i przez to straszniej.
On, Jörgen Hofmeester, który przechytrzył lokatorów i urząd podatkowy, który oszczędzał, żeby zapewnić swoim córkom pewien poziom niezależności finansowej, czego wielu innych mogło mu pozazdrościć, on, który pracował, bo żył w przekonaniu, że praca jest lekarstwem na smutek i nieszczęście, został pokonany przez gospodarkę światową. Do tego się to sprowadzało. Gospodarka światowa rzuciła go na kolana. W gospodarce światowej znalazł wroga, który okazał się za silny dla niego, za silny dla drapieżnika. W końcu prawdziwy wróg. Ale wróg bez twarzy i nazwy. Nie można było zażądać od niego wyjaśnień. Gospodarka światowa była wrogiem, który nie przełamie ciszy. Ten wróg go nie rozgrzeje. Nie mógł objąć gospodarki światowej, żeby ją delikatnie zagryźć na śmierć. Gospodarka światowa nie miała twarzy.
„To był bardzo trudny okres dla nas”, powiedziała doradczyni ze smutną twarzą, a jednak zauważył, że właściwie nie była smutna, raczej zadowolona i szczęśliwa. „Najpierw bańka internetowa, potem zamachy z jedenastego września. To ciężkie ciosy, niektórzy gracze rynkowi nie podnieśli się po nich”.
„Jedenasty września, a co to ma z tym wspólnego?”.
Przypominał sobie ten dzień, tak jak dzień, w którym upadł mur berliński. Jak powiedział do córki: „Zapamiętaj dobrze, to jest historia”. I tak na to też patrzył. Jak na historię.
„Ach, panie Hofmeester”, odpowiedziała „Teraz wszystko się ze sobą łączy. Wie pan, jak to się mówi? Kiedy ktoś na jednym kontynencie kaszle, to drugi kontynent dostaje przeziębienia. A co słychać u pana córek? Ma pan przecież dwie córki”.
Pojawiło się zagrożenie, że historia stanie się teraz osobista. Anonimowa gospodarka światowa otrzymała twarz, ciało i nazwisko. Muhammad Ata, to on zabrał Hofmeesterowi pieniądze, niezależność finansową i wolność jego dzieci, która była tak blisko, tak strasznie blisko. Muhammad Ata krył się za tym, to Ata pozbawił głowy fundusz hedgingowy Hofmeestera.
„O co pani pytała?”.
„Co słychać u pana córek?”. „Radzą sobie doskonale”, powiedział, „dlaczego do mnie nie zadzwoniliście?”.
„Nie mogliśmy się z panem skontaktować”.
Powoli zbliżał się koniec rozmowy. Na rachunku była ciągle jakaś resztka pieniędzy, mniej więcej dwumiesięczny czynsz. Wpłacił ośmiomiesięczny czynsz, który miał przy sobie.
Pani z banku zapytała go jeszcze: „Chce pan te pieniądze zainwestować?”. Ale odpowiedział: „Nie, proszę je zostawić na rachunku oszczędnościowym”.
Podali sobie ręce. „Do zobaczenia znowu za rok”, powiedziała.
I stał na zewnątrz. Wiosna. Słońce. Ludzie po raz pierwszy chodzili po ulicach bez płaszczy. Radość, która się z tym łączyła. „A więc tak kończy się niezależność finansowa, pomyślał. Tak jak wszystko się kończy. Godzinka i po wszystkim. Można dostać jeszcze dodatkowe ciasteczko. Spojrzenie pełne litości. Współczucie, które trzeba załatwić w ciągu dziesięciu minut, bo koszty pracy są wysokie”.