(Rozmowy) o współczesnej literaturze niderlandzkiej – strona prowadzona przez Fundację Literatura
JORIS VAN CASTEREN (TŁUM. ŁUKASZ KOTERBA)
[Fragment książki Lelystad (2008) Jorisa van Casterena. Tutaj spis treści Lelystad z linkami do tłumaczeń kilku innych rozdziałów, a tutaj moja recenzja. Autorowi dziękuję za pozwolenie na publikację tłumaczeń wybranych fragmentów książki oraz jego reportażu o Nowej Hucie]
JORIS VAN CASTEREN
Latem 1949 roku w łódce na jeziorze IJsselmeer siedziało czterech mężczyzn. W dno jeziora wbili pal z malutką flagą. Do pala przymocowano łódź mieszkalną. Statki z pogłębiarkami wybierały błoto, z kontenerów z otwieranym dnem sypał się piasek. Nadpływały łodzie z żurawiami obrotowymi, łapacze przerzucały ciężkie zwały twardej gliny.
Wyłonił się pierwszy kawałek lądu, a w 1951 roku powstała podłużna wyspa, która z lotu ptaka miała kształt litery p. Zbudowano baraki. W barakach spali robotnicy, którzy rozpoczęli prace nad dziewięćdziesięciokilometrową tamą wokół polderu Oostelijk Flevoland. Kiedy w jednym z baraków wybuchł pożar, odważny robotnik chcąc zapobiec przeniesieniu się ognia wywrócił stojący obok barak. Spalony barak został szybko odbudowany.
Doktor Bekius, mężczyzna z głową w kształcie gruszki i odstającymi uszami, przybył na wyspę Lelystad w 1954 roku; tama posuwała się wówczas w kierunku miasta Harderwijk. To była bardzo mroźna zima. Z powodu lodu nie dojeżdżały łodzie, pocztę zrzucał bombowiec. Kiedy robotnik G. Oerleman potknął się i złamał kostkę, doktor Bekius musiał wezwać helikopter. Helikopter poleciał z Oerlemanem do szpitala w Ermelo, gdzie pielęgniarki prześcieradłami próbowały wskazać na trawniku miejsce do lądowania. Z powodu porywów wiatru nie do końca się to udało.
Mieszkańcy wyspy udali się tej zimy kilkakrotnie sankami po lodzie do Harderwijk, była to około dwudziestopięciokilometrowa wyprawa. Inżynier A. Jager, który był na wyspie Lelystad wysokim urzędnikiem ds. technicznych, prowadził wówczas dziennik.
W poniedziałek 8 lutego 1954 roku pisał: „Ekspedycja do Harderwijk wyruszyła przy błękitnym niebie i trzystopniowym mrozie. Krótko padał śnieg, ale spadło go tak niewiele, że nie stwarza to w żadnym wypadku zagrożenia. Około godziny dziesiątej wyruszono na łyżwach, po to by osiągnąć większą szybkość”. Środa 17 lutego: „Właśnie omówiliśmy sprawę wyprawy przez lód po pocztę, świeże mięso i warzywa. Kilka osób na łyżwach zbada dziś grubość lodu”.
W marcu lód zniknął. Łodzie znowu dopływały, prace ponownie ruszyły. Życie na wyspie toczyło się według ścisłego schematu. W niedzielę wieczorem przypływały łodzie z robotnikami, w piątek wieczorem wracali na stały ląd. Pracowali od szóstej rano do szóstej wieczorem. W środy wieczorem odbywał się w barakach wieczór kulturalny, organizowany przez Regionalną Komisję ds. Krzewienia Kultury w Obozach Robotniczych Holandii Północnej.
Doktor Bekius, który przyjmował w baraku dla chorych, nie miał zbyt wiele pracy. Czasami ktoś nadepnął na gwóźdź albo któryś z robotników przychodził ze zesztywniałymi plecami, zazwyczaj nie działo się nic. Wtedy doktor Bekius wałęsał się po wydłużającej się nieustannie tamie i obserwował prace. Po obu stronach pieniła się woda.
Pewnego razu doktor Bekius zobaczył grupkę krępych mężczyzn, zajętych pracą. Mieli nietypowe twarze i pracowali najciężej ze wszystkich. Z gałązek wierzby wyplatali kraciaste tratwy, które za pomocą ciężkich głazów zatapiali przy rdzeniu tamy. Okazało się, że to wikliniarze z miejscowości Werkendam w Brabancji Północnej. Doktora Bekiusa zafascynowali ci twardzi jak skała robotnicy, którzy tworzyli zamkniętą społeczność.
Doktor Bekius nawiązał kontakt z profesorem Rudolfem Bergmanem, znanym antropologiem fizycznym, który pracował w amsterdamskim Muzeum Tropików. Bergman badał Papuasów w Holenderskich Indiach Wschodnich, mierzył między innymi obwody ich czaszek. Kiedy doktor Bekius opowiedział mu o grupie wikliniarzy z Werkendam pracujących na wyspie Lelystad, profesor przepełnił się entuzjazmem. Poradził Bergmanowi, by precyzyjnie ich przebadał pod kątem „cech morfologicznych”.
Latem 1956 roku doktor Bekius zabrał się do roboty. Mężczyźni przychodzili do niego jeden za drugim. Byli ważeni, a każda część ich ciała została zmierzona. Doktor Bekius notował w zeszycie szerokość ramion i miednicy, długość tułowia i głowy, szerokość czoła i obwód klatki piersiowej każdego robotnika. Obliczał „powierzchnię spojeniową kości łonowej” i „index radius kości ramienia”.
Siedemdziesięciu siedmiu mężczyzn, którzy milcząco poddawali się badaniom, podzielił na trzy grupy: leptosomi, atleci i „pycnicus”. Jak się okazało, mężczyźni z grupy „pycnicus” mieli „najkrótsze kości udowe”, a atleci „najdłuższy tułów”. Leptosomi mieli „najmniejszy obwód głowy”. Okazało się, że pomiędzy niebieskimi oczami i jasnymi włosami zachodziła „asocjacja”: X 2 to 8,9.
Doktor Bekius badał także sposób odżywiania. Odkrył, że wikliniarze przywozili z domu własne garnki. Garnki te dawali w baraku kucharzowi. Kiedy wikliniarze wyruszali w kierunku tamy, doktor Bekius podnosił pokrywki garnków. „Zawartość garnuszków jest zróżnicowana: od pieczonych płatów wołowych z dużą ilością dobrego sosu mięsnego po kawałki boczku w samym tłuszczu”, pisał w sprawozdaniu doktor Bekius.
Na podstawie obserwacji doszedł do nieoczekiwanych wniosków: „Nr 3, bardzo silny, radosny, gruby mężczyzna, oprócz solidnych posiłków obozowych spożywa dziennie jeszcze 1200 kalorii dodatkowo, tymczasem mały, chudy leptosom zadowolić się musi jedynie 550 kaloriami”.
Aby mieć pełen obraz grupy, doktor Bekius udał się z wizytą do miasteczka Werkendam w Biesbosch. Bez zapowiedzi odwiedził dziesięć przypadkowych rodzin. „Domy były tam ogólnie rzecz biorąc bardzo dobre oraz stosunkowo elegancko urządzone”, zanotował doktor Bekius. „Wielkie radioodbiorniki i tu i tam pick-upy świadczą o zamożności mieszkańców. Na książki trudno się tutaj natknąć, zarówno kobiety jak i mężczyźni deklarują słabe zainteresowanie czytaniem”.
Jesienią 1956 roku doktor Bekius zakończył swe badania. Ostatnią szczelinę w wale pierścieniowym zamknięto 13 września. Królowa Juliana uruchomiła przepompownie wody. Zabrzmiał Wilhelmus, zawyły syreny statków.
Wycieczkowicze przyjeżdżali zobaczyć otoczony tamą akwen, w którym kiedyś powstanie miasto. W 1956 roku po tamie prowadzącej od Harderwijk do sztucznej wyspy przejechało około sto trzydzieści tysięcy pojazdów. Biura podróży organizowały wycieczki. Firma Cebuto oferowała wyjazdy do Lelystad za osiem guldenów, w firmie De Jong kosztowało to siedem i pół guldena. W weekendy robiły się długie korki. Czasami dochodziło do wypadków, zakonnik z Den Bosch wjechał w autobus pełen emerytów z Drachten.
Wypompowanie wody z polderu zajęło rok. W zanikających rozlewiskach miotały się opuszczone ryby, które nie zdołały na czas wpłynąć do wybagrowanych kanałów polderu. Z mułu wyrastały pałki i starzec błotny, huczało od komarów. Ze stałego lądu startowały samoloty sportowe. Nad dziewiczym polderem zrzucały kilogramy nasion trzciny.
W tym księżycom krajobrazie pełnym szarego mułu archeolodzy rozpoczęli swe poszukiwania. Odnaleźli kości mamuta, nogę prehistorycznego ptaka, przedpotopowe szyszki i krzemienny pięściak z epoki kamienia. Znaleźli starego forda T, należącego najprawdopodobniej do złodziei, którzy w poszukiwaniu statków przymarzniętych do lodu, wjechali w przerębel.
Natrafiono na dziesiątki wraków. Tam, gdzie w przyszłości pojawiło się centrum handlowe De Gordiaan, leżał w mule siedemnastowieczny okręt. W ładowni archeolodzy znaleźli skrzynię z jajkami, niektóre jajka zachowały się w całości.
Bardziej na wschód ciągnik kopiący rowy natrafił na wrak Foki, łodzi szypra Willema Venema i jego żony Annegien. Trzeciego maja 1886 roku – rok przed wyprawą Cornelisa Lely’ego, który na wypożyczonym statku typu loodsschokker przeprowadzał swe pomiary – Foka stanęła oko w oko z fatalnym sztormem.
Kiedy zaczęło padać, sługa Hylke odmówił pomocy przy zakrywaniu ładunku, partii czerwonych, tradycyjnie wypalanych cegieł. Hylke bał się, że zniszczy sobie ubranie i uciekł do ładowni. Czerwone cegły napęczniały od deszczu i statek zatonął.
Willem Venema, jego żona, ich dzieci oraz sługa weszli do łodzi ratunkowej. Rybacy z wyspy Urk wzięli ich na pokład i zażądali od nieszczęśliwego szypra pieniędzy za ratunek. Biedni jak myszy kościelne Willem i Annegien osiedlili się w Amsterdamie. Willem zaczął pracę w cukrowni. Jego teść, który zbudował Fokę dla swej córki, nie chciał go wiedzieć na oczy. Annegien urodziła czwórkę dzieci i zmarła w 1898 roku. Willem ożenił się ponownie, z wdową, która miała dwanaście dzieci. Zmarł bez grosza przy duszy w 1918 roku.
Archeolodzy odkopali statek z parceli F3. Później postawiono tutaj maszt wysokiego napięcia, kawałek dalej zbudowano miejskie wysypisko śmieci oraz zjazd z autostrady, który wzdłuż fili McDonalds’a prowadził do miasta.
W ładowni archeolodzy znaleźli kieliszki, kostki domino i orzeszki gryki tatarki, którymi wypełniono materace. Dzięki dwóm tabliczkom z nazwiskiem i dokumentowi można było ustalić tożsamość szypra.
Archeolodzy odkryli, że jedna z córek Willema i Annegien, osiemdziesięcioośmioletnia Tine, która pływała w brzuchu matki, gdy Foka szła na dno, jeszcze żyje. – Tata z pewnością nie był lekkomyślny – powiedziała archeologom.
—-
Tutaj spis treści Lelystad z linkami do tłumaczeń kilku innych rozdziałów, a tutaj moja recenzja. Autorowi dziękuję za pozwolenie na publikację tłumaczeń wybranych fragmentów książki oraz jego reportażu o Nowej Hucie